Dawno temu, gdy odbywałem staż w Kongresie Stanów Zjednoczonych, jeden z moich nowych przyjaciół zapoznał mnie z tzw. testem ambasadorskim. Relacje między państwami najłatwiej określić, porównując, na co sobie mogą pozwolić ambasadorowie obu krajów w trakcie pełnienia misji. Nie zrobiło to wtedy na mnie wrażenia. Był rok 1990, radzieckie wojska ciągle stacjonowały w Polsce, a ambasador radziecki ciągle był pieszczotliwie nazywany namiestnikiem, i choć imperium trzeszczało w szwach, nikomu nie przychodziło do głowy, że za chwilę spektakularnie się rozpadnie. Wraz z Markiem Thiessenem napisaliśmy wtedy artykuł do jednej z waszyngtońskich gazet na temat: dlaczego niepodległość Ukrainy jest kluczowa dla niepodległości innych krajów Europy Wschodniej – co zostało przyjęte jako głupota i rojenia. Przy czym nie byliśmy żadnymi specjalnymi wizjonerami – tekst powtarzał znane od dziesięcioleci tezy Józefa Piłsudskiego i Jerzego Giedroycia, który mówił, że „Rosja bez Ukrainy nie jest imperium”.
24 lata później Piłsudski i Giedroyc nadal mają rację, a znaczna część elit zachodnich nadal uważa to za głupoty i rojenia. Na szczęście nie w Polsce, ale nasz wpływ na myślenie Zachodu ciągle jest niewielki. Dlaczego? Z wielu powodów, ale jeden z nich jest taki, że nie szanuje się tych, którzy sami się nie szanują.
Dlaczego najpoważniejszym przeciwnikiem polskich środowisk twórczych jest ambasador USA?
Przy okazji wielkiego zwycięstwa tzw. big techów nad polską prasą przypomniał mi się po raz kolejny test ambasadorski. Po raz kolejny, bo na ile jest on ważny, uświadomiłem sobie już we wczesnych latach 90., gdy okazało się, że najpoważniejszym przeciwnikiem polskich środowisk twórczych jest ambasador Stanów Zjednoczonych, który potrafił przez lata blokować istotne dla polskich przemysłów kreatywnych ustawy. Wbrew pozorom jesteśmy sporym i lukratywnym rynkiem zbytu, a ambasador USA jest zawsze lobbystą amerykańskiego biznesu, więc starano się jak najdłużej, by np. amerykańskie filmy stanowiły 80 proc. polskiego box office’u, co miało miejsce ze względu na rozpaczliwą słabość polskiej kinematografii. Po uchwaleniu ustawy o kinematografii udział polskich filmów zdecydowanie wzrósł, osiągając swoje apogeum tuż przed pandemią, w 2020 roku, gdy bilety sprzedane na polskie filmy stanowiły 42,3 proc. wszystkich sprzedanych biletów.
Czytaj więcej
Ten protest to walka o równe prawa twórców treści z platformami na rynku cyfrowym. Odpowiadają za to politycy.
Nie inaczej jest w innych dziedzinach. W trakcie niedawnych starań o tantiemy z internetu dla polskich twórców „ekspertka”, która sama się zgłosiła, by pomóc młodym filmowcom w rozmowach z politykami, przekonywała, że w Polsce wszystko można z politykami załatwić, jak długo nie antagonizuje się amerykańskiego ambasadora. „Ekspertka” wolontariuszka okazała się powiązana z amerykańską korporacją z czołówki big techów, przedstawiając na koniec listę rzeczy, na które ambasador amerykański nigdy się nie zgodzi.