W końcówce rządów PiS ówczesny minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak ogłaszał nie tylko kolejne sukcesy „zakupowe”, ale także te związane z rozbudową struktur polskiej armii. Dotyczyło to m.in. utworzenia dwóch zupełnie nowych dywizji wojsk lądowych. Obydwu rozlokowanych na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. W perspektywie ewentualnej wojny z agresywną Rosją ma to oczywiście sens. Spotkało się też ze społeczną aprobatą, a nawet sporą dawką entuzjazmu. Na ile jest to jednak entuzjazm uzasadniony?
Czy Polska stanie się europejską militarną potęgą
Nie da się zaprzeczyć, że modernizacja polskich sił zbrojnych – rozpoczęta pod wpływem realnego zagrożenia, które uświadomiła polskim i zachodnim politykom wojna na Ukrainie – nabrała po 2021 roku wyraźnego, wręcz imponującego, tempa. Na docelową siłę polskiego oręża w obszarze sił lądowych ma się złożyć aż sześć dywizji, w skład których – jak można wnioskować z deklaracji politycznych – ma wejść 29 batalionów czołgów, 53 bataliony zmechanizowane i zmotoryzowane, 42 dywizjony artylerii lufowej i 36 dywizjonów artylerii rakietowej.
Czytaj więcej
Minister Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak podpisał właśnie dokument o formowaniu kolejnej, szóstej dywizji Wojska Polskiego. Sęk w tym, że armia narzeka na deficyt żołnierzy i w już istniejących jednostkach są wakaty.
Wyliczenia te oparte są na planowanej jeszcze za rządów PiS strukturze sześciu dywizji tworzących Korpus Wojsk Lądowych. Z deklaracji obecnego kierownictwa MON, już pod zarządem Władysława Kosiniaka-Kamysza, zdaje się wynikać, że nie uległy one jakiejś istotnej zmianie.
Biorąc pod uwagę obowiązującą obecnie strukturę takich jednostek jak batalion (po 58 wozów) i dywizjon (po 18 wozów), daje to siły liczące w jednostkach liniowych co najmniej 1682 czołgów, 3074 bojowych wozów piechoty i kołowych transporterów opancerzonych, 756 dział samobieżnych (armatohaubic) i 648 wyrzutni artylerii rakietowej.