Plaża. Fale oceanu. Palmy, parasole, leżaki, świeże ręczniki. Na stoliku kolorowe drinki i „Chłopki. Opowieść o naszych babkach” Joanny Kuciel-Frydryszak. Kadr ten zobaczyłam w mediach społecznościowych podczas majówki. A potem poszłam na spacer i się zorientowałam, że ta sama książka jest czytana w pobliskim parku.
„Ludowa historia Polski” wywołała prawdziwą ludomanię
Od wydania przez Adama Leszczyńskiego „Ludowej historii Polski” w 2020 roku obserwujemy w historiografii tzw. zwrot ludowy. Nazywam to bezpardonowo – przyznaję – ludomanią.
Czytaj więcej
Jesteśmy wykształcone i niezależne finansowo, spełniamy się zawodowo i z powodzeniem prowadzimy własne firmy, a mimo to rzadko pozwalamy sobie na luksus odpoczynku, chwilę wytchnienia, czas tylko dla siebie. Dlaczego?
Na pewno część czytelników i czytelniczek sięga po książki tego rodzaju z ciekawości, np. by poznać dzieje kobiet podobnych do swoich babek, z którymi mogą się utożsamiać. Historycy akademiccy ani nie rozpoznali tej potrzeby, ani nie chcieli latami pisać dla nikogo innego niż oni sami (pytanie, czy dziś chcą, pozostawiam otwarte). Leszczyński wyczuł więc niszę i stał się Piotrem Zychowiczem lewej strony. „Ludowa historia Polski” nie wytrzymuje akademickiej krytyki (tej trudno przebić się do mainstreamu, ale warto zaznaczyć, że takowa występuje) i nie posypał się na nią grad najważniejszych nagród historycznych, jednak z jakichś powodów od podobnych do niej książek zaczęły uginać się księgarskie półki.
Historia ludowa: modny gadżet czy polityczny totem?
Z jednej strony to wielkomiejski fetysz. Taka lektura staje się modnym i pożądanym gadżetem, dobrze wygląda na Instagramie. Z drugiej zaś to projekt polityczny i tożsamościowy. Historia jest totemem (podobnie jak w obszarze stosunków polsko-żydowskich): Pokaż mi, co czytasz, a powiem ci, z jakim obozem się utożsamiasz.