Pamiętam bardzo miłe uczucie, które po zeszłorocznych wyborach parlamentarnych wywołał we mnie opublikowany na łamach „Rzeczpospolitej” komentarz Tomasza Kubata, opisującego największe trudności i absurdy, z jakimi mierzą się w pracy członkowie obwodowych komisji wyborczych. Autor ze swadą punktował największe bolączki systemu i jego nieprzygotowanie do obsłużenia ogromnej frekwencji, jakiej byliśmy świadkami 15 października. Pomyślałem, że sam mógłbym napisać taki felieton, gdyby nie to, że byłem nieco niedysponowany po nieprzespanej nocy i 23 godzinach pracy przy ustalaniu wyników wyborów.
Czytaj więcej
Z punktu widzenia członka obwodowej komisji wyborczej stworzony przez polityków system da się opisać słowami: „jakoś to będzie” albo „ląduj, zmieścisz się śmiało”.
Wybory samorządowe 2024. W komisjach wyborczych jest źle, a nawet jeszcze gorzej
O trudnościach i absurdach wiele już zostało napisane: wybory parlamentarne połączone z referendum były bardzo wymagającymi pod względem organizacji pracy komisji. Wszystko jednak wskazuje na to, że tegoroczne wybory samorządowe mogą być jeszcze gorsze. O tym oczywiście zadecyduje frekwencja, ale zmiany prawne, które weszły do praktyki prac obwodowych komisji wyborczych, pozwalają przewidywać, że wszystkie błędy zostaną powtórzone.
W przypadku dużych ośrodków miejskich wyborcy otrzymają cztery karty do głosowania: do rad gmin, rad powiatów, sejmików wojewódzkich i na prezydenta, wójta lub burmistrza. Prowadzone są zatem de facto cztery oddzielne głosowania, które muszą zostać następnie zliczone, opisane, zaprotokołowane, wprowadzone do systemu i zatwierdzone przez system. Wskażmy tylko, że w przypadku poprzednich wyborów mieliśmy jedną dodatkową kartę referendalną, której i tak sporo wyborców nie brało, co przekładało się na wydłużony czas pracy i konieczność zaangażowania wszystkich członków komisji.
Jak oddać ważny głos w wyborach samorządowych