„Mamy dość”, „koniec”, „znów zrobili nas w balona”, „PiS jak nienawidził nauczycieli, tak nienawidzi dalej” i wreszcie „piszemy wypowiedzenia” – nauczyciele na weto prezydenta do ustawy okołobudżetowej zareagowali po prostu furią. I skrzykują się, by po świętach udać się pod prezydencki pałac. Z taczkami.
W zawetowanej przez prezydenta ustawie okołobudżetowej zapisane zostały 30-proc. podwyżki dla pedagogów. Rządząca koalicja podkreśla, że to najwyższe podwyżki w historii i spełnienie wyborczych obietnic. Ale przeciętnego nauczyciela to nie polityka, tylko fakt, że w przyszłym roku miałby dostać kilkaset złotych do pensji. Sprawa niezwykle ważna dla człowieka, którego wynagrodzenie, choć jest wykształcony a praca odpowiedzialna, niebezpiecznie oscyluje wokół najniższej krajowej. I odczuwa to zwłaszcza w święta, gdy wydatki z nimi związane mocno nadwyrężają domowy budżet
Podwyżki dla nauczycieli miały przywrócić im godność
Nauczyciele naprawdę cieszyli się z tych podwyżek (choć nie do końca wierzyli, że to się uda je otrzymać). Ale cieszyli się nie tylko z powodów finansowych, ale także godnościowych. Po ostatnich ciężkich latach, reformach, tłoku w szkole, brakach kadrowych, brutalnie stłumionym strajku nauczycieli w 2019 r. odczuli, że ktoś się z nimi liczy, że ich praca ma jakiś sens. Poczuli się ważni. To była sytuacja porównywalna do tej, gdy wprowadzenie świadczenia 500 plus, pozwoliło niezamożnym rodzinom odzyskać godność. Przez ostatnie lata PiS wielokrotnie nam o tym przypominał.
Czytaj więcej
Prezydent Andrzej Duda chce wysłać Jarosławowi Kaczyńskiemu sygnał, że jak syn marnotrawny wraca i staje po stronie swego obozu politycznego w sporze o media publiczne. A zarazem bierze na zakładników nauczycieli wypowiadając wojnę rządowi Donalda Tuska.
Dlatego prezydenckie weto było dla nich jak uderzenie w twarz. Boleśniejsze tym bardziej, że cios przyszedł tuż przed samymi świętami. A wtedy człowiek trochę mięknie i trochę łatwiej się rozczula. I też trochę mocniej boli.