W pewnej szkole podstawowej na Mazowszu remontowano boisko. Prace skończono na wiosnę, ale podobno z powodów formalnych obiekt nie był udostępniony dzieciom. Szczęśliwie wszystkie formalności udało się przez wakacje załatwić i we wrześniu przy udziale lokalnych polityków partii rządzącej „nowe” boisko przekazano uczniom. Ktoś złośliwie mógłby powiedzieć, że gdyby nie kampania wyborcza, to mimo ładnej pogody dzieci nadal kisiłyby się w salach gimnastycznych…
Dobra inicjatywa, choć nie najnowsza
Z „Bonem edukacyjnym – poznaj Polskę” jest podobnie. Choć już od dawna szkoły mogą się starać o dofinansowanie do wycieczek, Przemysław Czarnek właśnie przedstawił ten program jako nową obietnicę wyborczą PiS.
Daleka jestem od krytykowania tego pomysłu. Przeciwnie, uważam, że jest to jedna z lepszych inicjatyw ministra edukacji. Przekazanie pieniędzy szkołom na wycieczki jest szansą na wyjazdy i zwiedzanie kraju dla dzieci niemogących liczyć na to, że rodzice zabraliby ich w takie miejsca. A także stanowi okazję dla tych rodzin, które nie mogą sobie pozwolić na wydatek rzędu 570 zł (a tyle kosztuje np. dwudniowa wycieczka z Warszawy do Torunia).
Czytaj więcej
Rozszerzenie programu dopłat do wycieczek szkolnych zapowiada partia rządząca. Ma on dobre oceny szkół i branży.
Gordyjski węzeł problemów
Wycieczki szkolne to nie tylko atrakcyjna forma nauczania, ale także sposób na integrowanie klasy. Niemniej realizacja tej obietnicy wcale nie będzie taka prosta. Na każdą wycieczkę muszą przecież jechać nauczyciele. A zatem w planach lekcji robią się luki. Biorąc pod uwagę to, że większość pedagogów pracuje na więcej niż jeden etat, a w wielu szkołach prawdopodobnie przez cały rok będą braki kadrowe, w sezonie wycieczkowym trudno będzie liczyć na normalne lekcje w szkole.