„Media to nieodłączny element wolności" – to stwierdzenie brzmi tak banalnie, że dla wielu z nas szkoda czasu, by się tym zajmować. Tymczasem warto, bo nic nie jest dane raz na zawsze i o wolność, w tym także medialną trzeba zabiegać. Są takie zdarzenia, sytuacje, w których jak w soczewce widać mechanizmy dotyczące związków mediów z wolnością.
17 czerwca mija równo 45 lat od początku zdarzenia, które przeszło do historii pod nazwą „afery Watergate". Ta afera pokazuje, że z wolnością mediów kłopot mają nie tylko kraje, które stosunkowo niedawno powróciły do rodziny państw demokratycznych, ale i te o ugruntowanej, wielowiekowej demokracji.
Pies łańcuchowy demokracji
Koncepcja mediów jako „czwartej władzy" narodziła się w Wielkiej Brytanii. Dziennikarze mieli być „psem łańcuchowym demokracji", który „ujada" na władzę, kiedy ta nie przestrzega reguł demokratycznych reguł. Władzy nie mogło się to podobać. Każdej władzy, tej w Wielkiej Brytanii także.
Kiedy w latach 20. XX w. John Reith rozpoczął tworzenie BBC nie spodziewał się pewnie, że będzie to tak trudna misja. Przypomnijmy, że BBC (British Broadcasting Corporation) od wielu dziesiątków lat uznawana jest – zresztą nie bez racji – za swoisty wzorzec rzetelnego i niezależnego dziennikarstwa. W wielu krajach na świecie zazdrości się dziennikarzom BBC ich niezależności, a zwłaszcza braku nacisków politycznych. Tymczasem również BBC, tak jak wiele innych organizacji medialnych (zwłaszcza tych publicznych), musiała o tę niezależność walczyć od samego początku swej działalności.
Na podstawie wydanego w latach dwudziestych XX w., Wireless Broadcasting Licence, rząd angielski miał prawo wpływania na program BBC. Mógł, ale nie musiał. Gorącym orędownikiem takiego właśnie „wpływania" był ówczesny minister skarbu Winston Churchill. Chciał on, by BBC stała się tubą rządową. Odpowiedzią na coraz silniejsze naciski polityczne był ogłoszony w 1926 roku strajk generalny BBC. Wsparły go wszystkie angielskie gazety z wyjątkiem jednej, należącej do Churchila, „The British Gazette". Strajk przyniósł opamiętanie rządzących. Niestety, tylko na chwilę, bowiem ochota polityków do instrumentalnego posługiwania się mediami pozostała. I to zarówno tych z prawa, jak i z lewa.