Media są pełne zachwytów nad obecnym wzrostem gospodarczym. Dane za drugi kwartał 2017 r. mówią o wzroście 3,9 proc. tylko o 0,1 proc. mniej niż w pierwszych trzech miesiącach roku. To jeden z wyższych wzrostów w Unii Europejskiej. Problem w tym, że gospodarka Unii nie tylko nie uporała się ze skutkami ostatniego kryzysu, ale też od lat cierpi na stagnacyjny wzrost. Europa nie nadąża nie tylko za wzrostem gospodarek azjatyckich, ale także za tempem wzrostu biednych, lecz ostatnio dynamicznie się rozwijających gospodarek afrykańskich.
Pomimo obecnej koniunktury w dłuższej perspektywie tendencje są spadkowe. Porównywanie wzrostu polskiej gospodarki z tempem wzrostu gospodarek unijnych to porównywanie nie z liderami wzrostu światowego, ale z jej ariergardą. Tym bardziej że mamy do czynienia ze spadkiem inwestycji, nie mówiąc już o tym, że kraje zapóźnione w rozwoju gospodarczym mogą kopiować rozwiązania krajów bardziej rozwiniętych i tym samym mają szanse na wyższy wzrost.
To prawda, że gospodarka europejska jest jeszcze bardzo potężna, ale analiza trendów pokazuje systematyczny spadek jej udziału w gospodarce światowej. To tylko ta ciasna perspektywa europejska usprawiedliwia stan samozadowolenia, jaki widzimy w Polsce zarówno wśród polityków, jak i publicystów zajmujących się gospodarką. Bo ten niespełna 4-procentowy wzrost ma miejsce w sytuacji międzynarodowej koniunktury i bezprzykładnego wpompowania ogromnych środków finansowych w postaci programu 500+ w rynek wewnętrzny. Znaczenie tego ostatniego elementu w pobudzaniu wzrostu będzie systematycznie wygasało, a każda zmiana międzynarodowej sytuacji gospodarczej może doprowadzić do zupełnej stagnacji, jeśli nie do spadku gospodarczego. Obecny wzrost powinien być traktowany jako sygnał alarmowy wskazujący na wyczerpanie się dotychczasowego modelu rozwoju naszej gospodarki. Nie da się dalej ukrywać faktu, że wpadliśmy w pułapkę państw średniego dochodu i w oparciu o dotychczasowy paradygmat polityki gospodarczej nie da się z niej wydostać i przyspieszyć rozwoju naszego kraju. A bez tego przyspieszenia pozostaniemy gospodarką półperyferyjną ze wszystkimi tego konsekwencjami, nie tylko w sferze gospodarczej, ale także społecznej, politycznej, a nawet militarnej. Pozostaniemy państwem zależnym.
Apologia Balcerowicza
Obecna sytuacja wymaga więc zmiany modelu polityki gospodarczej, jeżeli chcemy bardziej dynamicznego rozwoju, ale też chcemy osiągnąć w dającej się przewidzieć perspektywie taki poziom rozwoju gospodarczego, jaki mają nasi zachodni sąsiedzi. Wydaje się, że to są oczywistości, które nie muszą być ciągle powtarzane. Świadome są tego z pewnością obecne elity rządowe, czego dowodem jest „program" premiera Mateusza Morawieckiego. Problem w tym, że w miarę trafna diagnoza nie pociąga za sobą trafnej polityki na miarę wyzwań. Mamy bowiem do czynienia tylko z półśrodkami i retorycznymi wybiegami, a nie z realnymi działaniami. Nadal w polityce gospodarczej obowiązuje paradygmat Leszka Balcerowicza - ze stosunkowo niewielkimi korektami.
Temu właśnie był poświęcony mój tekst pt. „PiS z Balcerowiczem" („Rzeczpospolita", 1 sierpnia 2017 r.). Mogłem się spodziewać polemiki broniącej polityki obecnego rządu, wskazującej na różne jej elementy, które są korektą dotychczasowego modelu polityki gospodarczej, ale nie spodziewałem się polemiki broniącej samej koncepcji Balcerowicza. Otóż artykuł pt. „PiS i białoruska propaganda" („Rzeczpospolita", 9 sierpnia 2017 r.) Tomasza Dróżdża jest tekstem osobliwym. Autor jest studentem SGH i byłym współpracownikiem Forum Odpowiedzialnego Rozwoju. Osobiście nie mam oporów przed dyskusjami ze studentami, bo wyznaję średniowieczną zasadę, że prawdę należy uszanować, także u swych polemistów, kimkolwiek by oni byli. Ale tekst Tomasza Dróżdża jest bezdyskusyjną, niespójną i anachroniczną apologią Leszka Balcerowicza. W jego strukturze argumentacyjnej przebija się sposób debatowania charakterystyczny dla byłych marksistów przepoczwarzonych w liberałów. Autor w sposób imitacyjny używa wszelkich tropów argumentacyjnych, z których znany jest Leszek Balcerowicz, były wicepremier, a wcześniej pracownik Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu.