Otóż autor tekstu „O źródłach z przeszłości” dezawuuje wiarygodność Stanisław Kani w sprawie realności zagrożenia sowiecką interwencją w 1981 r. Przywołując m.in. Czesława Kiszczaka i Wojciecha Jaruzelskiego, pisze o jego problemach w sprawowaniu władzy. Wspomina też o jego problemach z alkoholem. A nie lepiej prościej, w żołnierskich słowach napisać, że Kania pił i to dużo (może wręcz chlał), a przede wszystkim nie miał jaj, aby wziąć za twarz niepokorny naród? Problem w tym, że kiedy stawał w 2011 r. przed Sądem Okręgowym w Warszawie, już dawno wspomnianych wcześniej problemów nie miał.
W polemice mowa jest m.in. o I Krajowym Zjeździe Delegatów NSZZ „Solidarność”, który dramatycznie zaostrzył sytuację. Problem w tym, że wykazał on również zasadnicze różnice między Kanią a Jaruzelskim. Otóż po I turze zjazdu Kiszczak na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR zaproponował wprowadzenie stanu wojennego. Na politbiurze zwyciężyła jednak linia Kani, który był mu przeciwny. Wtedy to Jaruzelski za jego plecami zwołał Radę Wojskową MON, gdzie temat ten drążono dalej. Kiedy ta informacja dotarła do Stanisława Kani, doszło – jak wynika z jego odręcznych, robionych na bieżąco zapisek – do awantury z Wojciechem Jaruzelskim. Ten ostatni oskarżył go o zdradę, a Kania stwierdził, że siłowa pacyfikacja społeczeństwa stanie się największą hańbą Ludowego Wojska Polskiego.
Tak na marginesie, Stanisław Kania nie odszedł ze stanowiska I sekretarza dlatego, że miał problemy z alkoholem, ale dlatego, że był przeciwny – w przeciwieństwie do Jaruzelskiego – stanowi wojennemu i ewentualnej „bratniej pomocy”.
Wbrew temu, co twierdzi pan Kwiatkowski, informacja o przebiegu komitetu ministrów obrony narodowej państw członkowskich Układu Warszawskiego w dniach 1-4 grudnia 1981 r. nie pochodzi z Moskwy i nie jest proweniencji radzieckiej. Jest to dokument czechosłowacki, który znajduje potwierdzenie w mniej szczegółowej relacji enerdowskiej. Mało tego, pośrednio potwierdzają go również archiwalia rumuńskie i węgierskie. Trudno zatem w tym przypadku mówić o ufności IPN wobec dokumentów rosyjskich. Teza, że Florian Siwicki rzekomo sondował wówczas „prawdziwe zamiary Moskwy”, jest kuriozalna. Było zupełnie inaczej – wraz z towarzyszami radzieckimi przekonywał on Węgrów i Rumunów do wydania komunikatu zawierającego niedwuznaczną groźbę interwencji, a według Nicolae Causescu wręcz jej zapowiedź. Na marginesie: w dokumentach polskich informacji o misji Siwickiego się nie znajdzie…
Tu dochodzimy do kolejnej kwestii wiarygodności dokumentów i wypowiedzi generałów. Ci ostatni zadbali o to, żeby materiałów dotyczących stanu wojennego nie zostało wiele – Jaruzelski już w styczniu 1982 r. nakazał je „zabezpieczyć”. Dzięki panu Kwiatkowskiemu już wiemy, że wcale nie po to, aby wspomnienia jego oraz jego towarzyszy z ludowego WP były jedynym świadectwem, lecz po to, aby nieodpowiedzialni historycy ich nieodpowiednio nie interpretowali. Bo przecież np. Kiszczak, na początku października 1981 r. nakazując podwładnym „wpuszczanie przeciwnika w maliny”, „stawianie wroga w kompromitującym położeniu”, „utrzymywanie atmosfery napięcia” oraz „podgrzewanie nastrojów, gdyż kolejne strajki mogą dać pretekst do wprowadzenia stanu wojennego”, tak naprawdę dążył do deeskalacji sytuacji w kraju i zapobieżenia groźbie „bratniej pomocy”…