Od momentu przejęcia władzy rząd Prawa i Sprawiedliwości popełniło w polityce zagranicznej szereg fatalnych błędów. Ostatnim z nich jest kompromitacja przy wyborze Przewodniczącego Rady Europejskiej. Brak zdolności do przeczytania ze zrozumieniem unijnych zapisów traktatowych, wyraźnie rozróżniających procedurę wyboru nowego przewodniczącego RE od przedłużenia kadencji sprawującego już ten urząd. Do tego doszło niewłaściwe interpretowanie stanowiska Węgier i Wielkiej Brytanii wobec Polski, zakończone infantylnym obrażaniem się na najbliższych sojuszników, rzucanie inwektyw pod adresem Unii i jej instytucji i traktowanie przywódców poszczególnych państw członkowskich jako klientów Berlina.
Wcześniej na stanowisko wiceministra spraw zagranicznych, odpowiedzialnego za wyjątkowo wrażliwe kwestie, mianowano Roberta Greya - osobę z wieloma znakami zapytania w życiorysie. Również sprawa polskiego ambasadora w RFN jest dowodem braku kompetencji – o ideowej wpadce nie wspominając - nie tylko MSZ i jego szefa, ale także całego aparatu państwowego współdziałającego z dyplomacją. W Sejmie rzucano oskarżenia pod adresem poprzedniej ekipy rządzącej w sprawie bezpodstawnej likwidacji placówek dyplomatycznych. Wyraźnie liczono przy tym na krótką pamięć opinii publicznej, która bez trudu znajdzie informacje o otwieraniu wówczas kolejnych konsulatów (na Ukrainie, w Wielkiej Brytanii i Chinach) oraz Instytutów Polskich, a przede wszystkim o etatowym, finansowym i technicznym wzmacnianiu całej sieci placówek.
Postępujący i widoczny zanik elementarnych kompetencji aparatu państwowego, a zwłaszcza dyplomacji, budzi obawy, czy zniszczeniu nie ulega etos służby państwowej, który z trudem budujemy od 28 lat. W koncepcji państwa PiS nie znajduje się profesjonalna, kompetentna, kreatywna i bezpieczna służba zagraniczna. Chodzi tylko o kolejne „odzyskanie MSZ” i uczynienie z niego instytucji całkowicie wiernej rządzącej partii. To tu tkwi główna przyczyna niekompetencji polityki zagranicznej. Bo tylko profesjonalna, a nie partyjna służba może ostrzec rządzących przed zrobieniem kroku w przepaść. Widać to świetnie na przykładzie naszych zachodnioeuropejskich partnerów. Podczas gdy liderzy PiS otaczają się zazwyczaj politycznymi zausznikami, wokół niemieckiej kanclerz, francuskiego prezydenta czy brytyjskiej premier widzimy wysokich rangą i dysponujących kumulowanym od lat doświadczeniem urzędników. I nie jest przypadkiem, że na końcu to liderzy tych krajów wygrywają, a nasi stoją samotnie w kącie i obrażają się na resztę świata.
Sprawa jakości naszego aparatu państwowego i samej dyplomacji jest poważna. W ostatnich dniach rząd PiS przedłożył projekt zmian w ustawie o służbie zagranicznej, który pod pozorem dezubekizacji i dekomunizacji zmierza w istocie do likwidacji służby zagranicznej w kształcie, w jakim tworzona była ona w III RP i jaki zna większość krajów rozwiniętych na świecie. Inicjatywa ta początkowo zamknęła usta potencjalnym krytykom – nikt nie chce uchodzić za obrońcę PRL - u. Tymczasem trzeba głośno i wyraźnie ostrzegać, gdy niszczone ma być to, czego budowę zaczęto w latach 90-tych, a czego kamień węgielny położył rząd AWS doprowadzając w 2001 r. do uchwalenia ustawy o służbie zagranicznej.
Rzekoma dezubekizacja