Od czasu podpisania układu o nieagresji z Niemcami w styczniu 1934 roku relacje polsko-niemieckie układały się poprawnie. W Niemczech nastąpiło wyciszenie polityki rewizjonistycznej, co było zasadniczym celem polskiej polityki zagranicznej, zaś udział Polski w rozbiorze Czechosłowacji był traktowany jako sygnał wskazujący na gotowość Rzeczypospolitej do zachowań proniemieckich, a w każdym razie neutralnych, w zbliżającym się konflikcie europejskim. Monachium pokazało nie tylko dążenie Niemiec do rewizji systemu wersalskiego, ale także izolację sprzymierzonej z Francją Czechosłowacji. Nauka płynąca z tego porozumienia była taka, że Francja nie jest wiarygodnym sojusznikiem, więc Polska w razie konfliktu, nie może liczyć na jej pomoc. W sytuacji, w której Hitler w pierwszym rzędzie zamierzał uderzyć na Francję, zadaniem Polski, w jego perspektywie, była osłona Niemiec przed możliwym atakiem Związku Sowieckiego. Postulaty Berlina wobec nas, przyłączenie Gdańska do III Rzeszy oraz przeprowadzenie przez Polskę eksterytorialnej autostrady z Niemiec do Prus Wschodnich, były dość umiarkowane. Jako cena wzajemnego porozumienia, które w perspektywie mogło prowadzić do wspólnej polsko-niemieckiej wojny ze Związkiem Sowieckim, były one właściwie do przyjęcia.
Sojusz z Niemcami miał uchronić Polskę przed przystąpieniem w pierwszej kolejności do zbliżającej się wojny. I przeciwko takiemu właśnie scenariuszowi Anglia podjęła działania, aby odwrócić niemieckie plany uderzenia na Zachód i skierować go na Wschód. Temu celowi służyły brytyjskie gwarancje. Minister Beck wybrał Londyn i tym samym wpadł w pułapkę zastawioną przez Brytyjczyków. W rezultacie Polska nie tylko walczyła samotnie we wrześniu 1939 roku, ale już na samym początku wojny wyłączyła się jako samodzielny podmiot z rozgrywki, która miała miejsce w dalszym toku wojny. Beck zignorował dwa podstawowe aksjomaty polskiej polityki, jakimi były: dążenie, aby nie dać się wyizolować w warunkach zagrożenia wojny i nie wejść do niej jako pierwszy.
Pułapka, w którą wpadł minister Beck, powinna stać się memento dla polskiej polityki zagranicznej. Dziś, kiedy podobnie jak przed I czy II wojną światową nadchodzi radykalne przewartościowanie systemu międzynarodowego, tak jak w przeszłości nadchodzące zmiany mogą mieć fundamentalne konsekwencje dla miejsca Polski w świecie. To czas rywalizacji mocarstw, chaosu, niepewności i narastających zagrożeń – nie tylko na głównym teatrze zmagań o nowy porządek międzynarodowy na zachodnim Pacyfiku, ale też obejmującym praktycznie cały świat, w tym również obszar Europy Środkowo-Wschodniej. Warto zauważyć, że w obliczu narastającego konfliktu amerykańsko-chińskiego kluczem do jego rozstrzygnięcia zarówno w wariancie handlowym, jaki i militarnym staje się Rosja. Jest ona co prawda drugorzędnym mocarstwem ekonomicznym, ale posiada nowoczesną armię, a przede wszystkim ma kluczowe położenie w kontekście nadchodzącego konfliktu.
Przyczajona Rosja
Zarówno Rosja, jak i Chiny są mocarstwami rewizjonistycznymi, dążącymi do zasadniczego przebudowania porządku międzynarodowego opartego na militarnej i ekonomicznej dominacji Stanów Zjednoczonych. To dążenie do rewizji jest dziś podstawą ich sojuszu. Ale jest to sojusz asymetryczny, w którym zasadniczą rolę odgrywają Chiny. Rosja korzysta zaś na współpracy z Pekinem, która wzmacnia jej pozycję. Marzeniem Putina jest pozycja zbliżona do roli Związku Sowieckiego w czasach systemu jałtańskiego – mocarstwa dyktującego zasady funkcjonowania systemu międzynarodowego. Możliwa jest więc reorientacja polityki Putina w kontekście rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Czas, w miarę narastania tego konfliktu, działa na korzyść Moskwy. Pod warunkiem że wcześniej nie nastąpi destabilizacja samej Federacji Rosyjskiej.
Obecny spór w amerykańskiej polityce nie polega na tym, czy porozumieć się z Rosja, tylko na tym, w jakich okolicznościach i na jakich warunkach to zrobić. Zarówno demokraci, jak i republikanie opowiadają się za powstrzymaniem chińskiego marszu ku światowej hegemoni. Różnica polega na tym, czy należy porozumieć się już teraz, przyjmując rosyjskie warunki, czy też zaczekać na destabilizację Rosji i samemu podyktować warunki amerykańsko-rosyjskiego sojuszu. W pierwszym przypadku będzie to sojusz dla USA symetryczny i bardzo kosztowny, natomiast w drugim – asymetryczny i znacznie mniej kosztowny. W każdym wariancie ten sojusz oznacza rosyjskie profity zarówno ekonomiczne, jak i geopolityczne. Pytanie tylko, jaka będzie ich cena.