Podawane w sierpniu komunikaty o wzroście zakażeń Covid-19 nagłaśniano z takim przejęciem, jakby były to co najmniej zachorowania albo, co gorsza, zgony. Domyślam się, że częściowo było to wynikiem obaw o skutki niefrasobliwości wielu z nas, ale wzmacnianie takiego przekazu grozi nam powrotem paniki. Tym bardziej że wielu z nas – konsumentów i przedsiębiorców – nie podniosło się jeszcze po uderzeniu z wiosny. A nie można już liczyć na kolejny, równie duży strumień rządowej pomocy, który uratuje firmy i miliony miejsc pracy.

Za tarczami finansowymi schroniło się ok. 3 mln pracowników. Do czasu, bo jeśli gospodarka nie ruszy, to wiele z tych miejsc pracy szybko okaże się martwymi. Można oczywiście liczyć na 160 mld euro pomocy z UE, lecz dużo lepiej byłoby wykorzystać te fundusze do pchnięcia gospodarki do przodu, a nie podtrzymywania wegetacji firm. Bo przy zaciskaniu pasa i ograniczaniu inwestycji czeka nas właśnie wegetacja.

I niewiele pomoże bardziej wybiórcze kierowanie pomocy do zamrażanych powiatów, jeśli wszyscy będziemy żyli w niepewności, czy za chwilę nie trafimy na czerwoną listę. Oprócz pieniędzy tym, czego teraz bardzo potrzeba, jest rzetelna informacja dotycząca koronawirusa, w tym faktycznego ryzyka zakażeń, ryzyka śmierci – i to informacja pochodząca ze sprawdzonych źródeł. Tymczasem na razie mamy suche statystyki – dla wzmocnienia efektu podawane zbiorczo i komentowane przez lekarzy różnych specjalności, którzy brylują w mediach jako eksperci od wirusologii.

Jeśli do tego dojdzie jeszcze polityczna gra, która, nie tylko w Polsce, pomogła szerzyć panikę w czasie pierwszej fali pandemii, za chwilę znów możemy wpaść w spiralę lęku, na którą rządzący zareagują kolejnymi restrykcjami. Liczę, że obok wykuwającej się, mam nadzieję, strategii walki z drugą falą pandemii, rządzący pracują też nad strategią walki z paniką. Także w swoich szeregach.