Potrzebna umowa społeczna

Energetyka jest sprawą zbyt poważną, aby decyzje o niej pozostawić na wyłączność energetykom – piszą eksperci.

Aktualizacja: 08.01.2015 09:11 Publikacja: 08.01.2015 05:58

Radosław Gawlik

Radosław Gawlik

Foto: materiały prasowe

To sektor, którego działanie wkracza w obszar bezpieczeństwa państwa, jakości życia obywateli i powiększania się bądź ograniczania ubóstwa, zmian klimatu i innych zagrożeń dla środowiska. Chociaż problemy generowane przez sektor energetyczny dotyczą nas wszystkich, to jako obywatele daliśmy się przekonać, że nie powinniśmy się wtrącać do polityki energetycznej, bo to sfera zastrzeżona dla ekspertów. Czas to zmienić.

Debata nad przyszłością polskiej energetyki toczy się od wielu lat. Tyle że politycznie polega na wymianie ciosów między koalicją a opozycją o to, czy premier Ewa Kopacz (a wcześniej Donald Tusk) wróciła z brukselskiego szczytu klimatyczno-energetycznego z tarczą czy na tarczy. Innym elementem tej debaty jest publiczna wymiana poglądów między ekspertami zatrudnianymi przez spółki energetyczne na sponsorowanych przez nie konferencjach. To dyskusja przekonanych z przekonanymi, służąca pokazaniu, czego sektor oczekuje od decydentów.

Zmiana węglowego paradygmatu

Polska nie jest zawieszona w próżni i rewolucje dokonujące się za granicami wymuszą także zmianę paradygmatu rozwoju polskiej energetyki na niskoemisyjną. Przyczynia się do tego zarówno polityka energetyczno-klimatyczna, jak i jej narzędzia (ok. 20 proc. Funduszu Spójności na lata 2014–2020 ma być przeznaczonych na gospodarkę niskoemisyjną państw-beneficjantów). Niedawne porozumienie między Stanami Zjednoczonymi i Chinami w sprawie redukcji emisji gazów cieplarnianych wyznacza kierunek zmian na poziomie globalnym i oddala argument, że tylko Unia dba o klimat.

Polski rząd może jak dotychczas próbować zawracać kijem Wisłę i wciąż stawiać na węgiel, ale może też wykorzystać wzbierający nurt, by wydźwignąć gospodarkę na wyższy poziom rozwoju. Do tego potrzebna jest poprzedzona debatą umowa społeczna w sprawie polityki klimatyczno-energetycznej w Polsce.

Coraz wyraźniej staje się widoczne, że paradygmat wielkoskalowej energetyki węglowej w Polsce dobiega końca. Krajowy węgiel po 350 latach eksploatacji leży zbyt głęboko, aby jego wydobycie było opłacalne na globalnym rynku, a społeczeństwo już nie zgadza się na ponoszenie coraz wyższych kosztów nierentownego górnictwa. Według prognoz już w 2030 r. wydobycie węgla kamiennego w Polsce będzie mniejsze od jego importu, co oznacza, że na wyczerpaniu jest odwieczny argument o węglu jako gwarancie niezależności energetycznej Polski. Potrzebny jest nowy paradygmat.

Konieczne debaty

Postulowane przez nas debaty z udziałem biznesu, organizacji ekologicznych, związków zawodowych oraz naukowców przetoczyły się już przez Francję, Niemcy, Holandię czy Zjednoczone Królestwo. Tematem były zmiany krajowych sektorów energetycznych, tak aby chronić równowagę klimatyczną, zapewniając zarazem rozwój gospodarczy oraz miejsca pracy.

Niemcy uczyniły z polityki klimatycznej i odnawialnych źródeł energii motor rozwoju gospodarczego. W tym kraju dokonuje się zakrojony na szeroką skalę proces transformacji energetyki, tzw. Energiewende, który ma doprowadzić m.in. do zwiększenia udziału odnawialnych źródeł energii w miksie energetycznym do 80 proc. w 2050 r.

Z kolei Zgromadzenie Narodowe Francji przyjęło ostatnio ustawę o transformacji energetycznej zakładającą zmniejszenie o 50 proc. produkcji i konsumpcji energii do roku 2050 (w stosunku do 2012) oraz czterokrotne zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych wobec roku bazowego 1990. W Wielkiej Brytanii obowiązuje od 2008 r. ustawa o przeciwdziałaniu zmianom klimatu (Climate Change Act), która nakazuje organom państwa zmniejszenie emisji dwutlenku węgla o 80 proc. do 2050 r. wobec 1990. Czy jest szansa na podobne zmiany u nas? I jak je rozpocząć?

Porozmawiajmy o pieniądzach

Znakomitym pretekstem do rozpoczęcia debaty publicznej są rezultaty październikowego szczytu klimatyczno-energetycznego. Premier Kopacz wróciła z Brukseli z uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych – to 984 mln uprawnień w ramach puli aukcyjnej oraz 135 mln uprawnień w tzw. funduszu modernizacyjnego. Uwzględniając szacunki branży mówiące, że średnia cena uprawnienia w latach 2020–2030 może wynosić ok. 25 euro, i przyjmując aktualny kurs wspólnej waluty, Polska ugrała na szczycie – bagatela – ponad 110 mld zł.

Nie wszystkie te pieniądze zasilą budżet państwa. Około 28 mld zł otrzymają firmy energetyczne w ramach tzw. bezpłatnych uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Do tego z funduszu modernizacyjnego Polska może otrzymać ok. 13,5 mld zł. Czy to dużo? Bardzo dużo – dla porównania, budżet Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego opiewa na sumę ok. 7,5 mld zł.

To te pieniądze przesądzą o rozwoju polskiej energetyki, a co za tym idzie – polityki rozwojowej, środowiskowej i przemysłowej na najbliższych 30 lat. Tymczasem w środowisku już zaczynają padać głosy, że sprawa rozdziału środków jest bardzo skomplikowana (ergo społeczeństwo nie powinno się wypowiadać). Ponadto tak naprawdę to są pieniądze sektora energetycznego, bo to on musi realizować właściwe inwestycje w zamian za zwolnienie z opłat za emisję CO2 (ergo to spółki energetyczne powinny zadecydować).

Podatnicy mają prawo do dyskusji

Jeśli my, obywatele, nie włączymy się do publicznej dyskusji, to o wykorzystaniu tych pieniędzy zadecyduje wąska grupa urzędników ministerialnych wespół z zarządami kilku koncernów z sektora paliwowo-energetycznego. Tak się stało z pierwszą tzw. derogacją dla elektroenergetyki, wynegocjowaną w ramach pakietu klimatyczno-energetycznego na lata 2013–2020. Przygotowany tzw. krajowy plan inwestycyjny określający, jakie inwestycje zostaną wykonane w zamian za ulgi przy zakupie CO2, nie jest w pełni jawny, a środki rozdysponowano w zaciszu ministerialnych gabinetów.

Pieniądze, które wynegocjowała pani premier, to nie fundusze europejskie, które można wydać trochę lepiej lub trochę gorzej, ale raczej nie zaszkodzą gospodarce. Istotą ustępstw wobec Polski jest to, że nasze państwo może zwolnić elektrownie z obciążenia parapodatkowego za emisję szkodliwych dla środowiska gazów cieplarnianych.

Gdyby władze naszego kraju nie wprowadziły tego zwolnienia, pieniądze z opłat wpłynęłyby do budżetu państwa. Tak jak mamy prawo debatować nad wysokością i przeznaczeniem ulg podatkowych, tak też mamy prawo dyskutować nad zwolnieniami z opłaty za emisję CO2. Są to pieniądze publiczne i stanowią pomoc publiczną w rozumieniu przepisów prawa Unii Europejskiej.

Inwestujmy w odnawialne źródła

Sprawa przeznaczenia tych środków nie jest na obecnym etapie nadmiernie skomplikowana. Konkluzje Rady Europejskiej stanowią, że mają być wykorzystane na „rzeczywiste inwestycje modernizujące sektor energetyczny", natomiast tzw. fundusz modernizacyjny – na „poprawę efektywności energetycznej i modernizację systemów energetycznych, celem dostarczenia obywatelom czystszej, bezpiecznej i dostępnej energii". Debata publiczna powinna więc dotyczyć tego, jakie inwestycje rzeczywiście zmodernizują sektor energetyczny i kto powinien je realizować.

Stawiamy tezę, że równowartość tzw. darmowych uprawnień do emisji CO2 powinna być zainwestowana w odnawialne źródła energii i poprawę efektywności energetycznej, a pieniądze z funduszu modernizacyjnego – na rozwój energetyki prosumenckiej. W żadnym wypadku nie powinny zostać wydane na budowę nowych czy też modernizację starych bloków węglowych.

To my, obywatele, dopłacamy z naszych podatków dziesiątki miliardów złotych rocznie do przemysłu węglowego – od kopalń po elektrownie, i to my ponosimy zdrowotne skutki funkcjonowania energetyki węglowej w Polsce. Zatem to my wszyscy powinniśmy być głównymi beneficjentami tych pieniędzy – czy to jako prosumenci, potencjalni pracownicy sektora odnawialnych źródeł energii, czy też po prostu zdrowsi obywatele. Nie możemy już więcej topić publicznych pieniędzy w energetyce węglowej.

Radosław Gawlik jest prezesem Stowarzyszenia Ekologicznego EKO-UNIA, w latach 1989–2001 był posłem na Sejm RP, a w rządzie Jerzego Buzka – wiceministrem ochrony środowiska; działacz ruchu Wolność i Pokój, współzałożyciel Partii Zieloni. Marcin Stoczkiewicz jest doktorem nauk prawnych, kieruje programem „Klimat i energia" w międzynarodowej organizacji ekologicznej ClientEarth.

To sektor, którego działanie wkracza w obszar bezpieczeństwa państwa, jakości życia obywateli i powiększania się bądź ograniczania ubóstwa, zmian klimatu i innych zagrożeń dla środowiska. Chociaż problemy generowane przez sektor energetyczny dotyczą nas wszystkich, to jako obywatele daliśmy się przekonać, że nie powinniśmy się wtrącać do polityki energetycznej, bo to sfera zastrzeżona dla ekspertów. Czas to zmienić.

Debata nad przyszłością polskiej energetyki toczy się od wielu lat. Tyle że politycznie polega na wymianie ciosów między koalicją a opozycją o to, czy premier Ewa Kopacz (a wcześniej Donald Tusk) wróciła z brukselskiego szczytu klimatyczno-energetycznego z tarczą czy na tarczy. Innym elementem tej debaty jest publiczna wymiana poglądów między ekspertami zatrudnianymi przez spółki energetyczne na sponsorowanych przez nie konferencjach. To dyskusja przekonanych z przekonanymi, służąca pokazaniu, czego sektor oczekuje od decydentów.

Pozostało 88% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację