Ręka ministra finansów wyciągnięta w kierunku PZU czy PGE nie może wrócić pusta, nawet jeśli interes firmy miałby na tym ucierpieć.
Oczywiście oficjalnie rząd zapewnia, że polityka dywidendowa prowadzona jest w taki sposób, aby zapewnić nadzorowanym podmiotom bezpieczny rozwój i budowę ich długoterminowej wartości. Co więcej – w każdym przypadku sprawa jest rozpatrywana indywidualnie dla każdej spółki.
Nikt jednak nie kusi się o analizę, jakie pozytywne efekty w dłuższej perspektywie przyniosłoby pozostawienie tych pieniędzy w spółce. Państwowe molochy – fakt, nie najbiedniejsze – traktowane są bowiem jak dojne krowy, które mają przede wszystkim dawać mleko. Skutek jest taki, że w 2013 r., kiedy PZU został zobligowany do wypłaty zaliczkowej dywidendy na poczet 2014 r., na co poszło 1,72 mld zł, jednocześnie musiał wyemitować dług. Postanowiono, że sięgnie on do 3 mld zł. Oczywiście spółka przekonywała, że takie posunięcie jest dla niej bezpieczne. Zapewne tak było, ale o ile taniej było zachować wypracowane zyski w firmie, przeznaczając je na inwestycje, które w dłuższej perspektywie znacznie poprawiłyby jej wyniki?
Prawda jest bowiem taka, że większość tego, co wpada do państwowej kasy, jest przejadane – 75 proc. wydatków to wydatki sztywne, kierowane głównie na wypłatę świadczeń socjalnych – przedsiębiorstwo mogłoby zrobić z nich lepszy użytek, gdyby mu na to pozwolono.
Jeszcze bardziej zadziwiający jest przykład Orlenu, który za 2014 r. wykazał 1,2 mld zł straty, a mimo to musiał wypłacić dywidendę. Z pewnością pieniądze przydałyby się też PKP Cargo, ale interes Skarbu Państwa był ważniejszy.