Jak bardzo sfrustrowana jest Turyngia, mieliśmy okazję przekonać się w czasie niedzielnych wyborów. Dwie populistyczne „partie protestu”, prawicowa AfD i lewicowa BSW, zdobyły łącznie połowę głosów, deklasując konkurencję z obu stron sceny politycznej. Wyborców obu partii może wiele różnić, ale łączą je trzy rzeczy: niechęć do imigrantów, ciepłe uczucia wobec nieboszczki NRD i jej dawnego lokatora Putina, a także poczucie poniżenia i wyzyskiwania przez spryciarzy z zachodnich landów.
Skąd taka frustracja 34 lata po zjednoczeniu Niemiec?
Trzeba przyznać, że losy Turyngii nie układały się najlepiej. W roku 1938 należała do najzamożniejszych regionów Niemiec, z PKB na głowę mieszkańca o jedną trzecią wyższym niż w sąsiedniej Bawarii. Chlubą kraju był jego przemysł: najlepsze na świecie mikroskopy z Jeny i wytwarzane w Eisenach modele bmw. Potem jednak Turyngię dopadł pech. Po krótkiej okupacji amerykańskiej przeszła w ręce Armii Czerwonej. Sowieci najpierw gruntownie ją obrabowali, a następnie włączyli do tworzonej przez siebie NRD. Zaczęła się socjalistyczna odbudowa, choć z charakterystycznymi dla niej umiarkowanymi sukcesami. W roku 1989 w Jenie nadal wytwarzano sprzęt optyczny, a w Eisenach samochody – ale mikroskopy były już przestarzałe, a miejsce bmw zajęły dwusuwowe wartburgi. PKB na głowę mieszkańca spadł poniżej połowy poziomu bawarskiego.
Zjednoczenie Niemiec w roku 1990 wydawało się kończyć pechowy okres w historii Turyngii. Bogaty zachód był gotów wyłożyć takie pieniądze, jakie tylko będą niezbędne, dla odbudowy gospodarczej wschodu. Dziś wiadomo, co trzeba było zrobić: utrzymać przez kilka lat osobną walutę w obu częściach kraju, a w tym czasie gruntownie ulepszyć infrastrukturę, wesprzeć powstawanie małych firm, z udziałem mieszkańców sprywatyzować duże. A przede wszystkim radykalnie zwiększyć produktywność dzięki potężnym inwestycjom przedsiębiorstw, zachęconych atrakcyjnymi kosztami pracy i hojnie udzielaną pomocą.
Tu jednak wkroczyła polityka. Natychmiast wymieniono marki wschodnie na zachodnie według absurdalnego kursu 1:1 (warte były jedną trzecią). Gwałtowny wzrost kosztów pracy wykończył przemysł, a bezrobocie szybko przekroczyło 25 proc. Sprywatyzowano przedsiębiorstwa, jednak przejmujące je firmy z zachodu uległy raczej rządowemu przymusowi niż rachunkowi ekonomicznemu. Krociowe zyski skasowali za to deweloperzy skupujący spekulacyjnie nieruchomości. Młodzież masowo wyemigrowała, bez trudu znajdując lepsze płace na zachodzie i nie widząc dla siebie perspektyw na miejscu. PKB na głowę mieszkańca podniósł się stopniowo do 60 proc. Bawarii – i na tym poziomie pozostaje do dziś. I tylko jedno poszło zgodnie z planem: państwo niemieckie rzeczywiście przekazało na wschód niewiarygodne pieniądze, ponad 2 biliony euro, w większości na wydatki socjalne.