Polskie weto dla budżetu Unii - opinie dla "Rzeczpospolitej"

Polskie weto dla budżetu Unii - opinie ekspertów dla "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 23.11.2020 10:12 Publikacja: 22.11.2020 21:00

Polskie weto dla budżetu Unii - opinie dla "Rzeczpospolitej"

Foto: Bloomberg

Piotr Arak, dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego

Konflikt jest naturalnym stanem dla UE, bo liderzy państw mających różne interesy i instytucje mające różne uprawnienia grają pod własne korzyści. Z powodu obecnego sporu na poziomie unijnym rysuje się kilka scenariuszy, w tym taki, który znamy z przeszłości, ale Polski jeszcze wtedy nie było we Wspólnocie. Jeżeli nie będzie zgody co do budżetu w kolejnej perspektywie, to najpewniej czeka nas kilka miesięcy prowizorium budżetowego. Proceduralnie taki scenariusz jest przewidziany. Samo prowizorium to nie jest tragedia, ale politycznie nie jest to sukces żadnej ze stron. Budżety unijne na lata 1980, 1985, 1986 i 1988 zostały przyjęte dopiero w trakcie roku finansowego. W okresie od pięciu do sześciu miesięcy co miesiąc alokowane były środki odpowiadające 1/12 budżetu.

W przeszłości głównymi przyczynami braku porozumienia były przede wszystkim: konflikt między instytucjami unijnymi, brak odpowiedniego równoważenia budżetu i niewystarczające zasoby do pokrycia coraz większych potrzeb rozwojowych Wspólnoty. Dzisiaj do tej listy dochodzi kolejna: konflikt polityczny między krajami członkowskimi i KE. Opóźnienie w przyjęciu połączonych budżetów unijnych będzie o wiele poważniejsze dla krajów Południa, które potrzebują szybkiego zastrzyku gotówki. W prognozach dla Europy Środkowej założony jest start Fundusz Odbudowy od III kwartału 2021 r. To wówczas ma się rozpocząć proces stymulacji gospodarki na wyjściu z recesji. Jeżeli do tego czasu nie będzie decyzji o budżecie, obniży to długoterminową perspektywę wzrostu nie tylko dla całej Europy, ale też dla Polski i innych krajów regionu. Ryzyko prowizorium pojawia się w toku każdych negocjacji i jeżeli trwa kilka miesięcy, nie powoduje dużych problemów.

Gorzej, jeżeli będzie to dłuższy okres. 89 proc. Polaków badanych przez CBOS popiera członkostwo Polski w Unii, a zyski gospodarcze i społeczne przewyższają wszystkie koszty, nawet te związane z emigracją ponad 2 mln Polaków. Jak widzimy, brexit nie jest tak chwalebny, jakby sobie tego życzyły brytyjskie elity i powinien być nauczką dla wszystkich, którzy myślą o tym, by z Unii wyjść. —not. acw

Foto: parkiet.tv

Maciej Witucki, prezydent Konfederacji Lewiatan

Nie ma się co łudzić, że weto dla budżetu unijnego będzie w jakikolwiek sposób dla nas korzystne, że oznacza tylko przejście na mitycznie niegroźne prowizorium budżetowe. Prowizorium to nie budżet, takie rozwiązanie będzie kosztowało Polskę utratę konkretnych pieniędzy. Z kolei zablokowanie Funduszu Odbudowy wprost oznacza, że nie dostalibyśmy 60 mld euro, które są niezbędne do odbudowy gospodarki po pandemii. Ważne, że ten fundusz ma być uruchomiony bardzo szybko, już w przyszłym roku, i zostać wykorzystany w ciągu dwóch lat, przez co stanowić będzie wsparcie dla gospodarki właśnie w najtrudniejszym momencie. Najważniejsze jest to, że europejski budżet jest już uwzględniony w planach inwestycji publicznych, a więc i firm, które z tego żyją. Chodzi o przedsiębiorstwa, które budują infrastrukturę czy dostarczają konieczne do realizacji różnych projektów produkty i usługi. Tu każde przesunięcie, każde opóźnienie w funduszach UE, to bezpośrednie straty dla biznesu.

W końcu weto może doprowadzić do wypchnięcia Polski na obrzeża UE. Po raz kolejny uderzona zostaje nasza reputacja jako poważnego gracza na arenie europejskiej integracji. Może mieć również przełożenie na naszą pozycję w stosunkach międzynarodowych. Bez względu na rządowy przekaz, że chodzi o wątpliwości interpretacyjne, czym jest praworządność w unijnych traktatach, że Polska jak najbardziej chce przestrzegać zasad prawa, to w doniesieniach zagranicznych mediów i tak wybijają się słowa „Polska – brak praworządności".

Czy tak chcemy być postrzegani? W historii negocjacji między członkami Unii Europejskiej nieraz zdarzało się, że ktoś stosował groźbę weta czy nawet rzeczywiście wetował wspólne decyzje. Problemem jest to, że Polska sięga po tę broń w kontekście praworządności. W interesie nas wszystkich, gospodarki, przedsiębiorstw i finansów publicznych, jest to, by jak najszybciej dojść do porozumienia z unijnymi partnerami. —not. acw

Foto: materiały prasowe

prof. Witold Orłowski, Akademia Finansów i Biznesu Vistula

Jeśli dojdzie do weta, jest to pewny sposób na utratę ogromnych pieniędzy unijnych, sięgających od minimum 30 mld euro samych dotacji w ramach Funduszu Odbudowy do nawet 180 mld euro, jeśli chodzi o całą pulę na lata 2021–2027 (w tym siedmioletni budżet i środki zwrotne). Znaczna część tych pieniędzy po prostu do Polski nie przypłynie, co oznacza, że praktycznie staną inwestycje publiczne. Obecnie większość dużych projektów realizowanych przez samorząd i agencje rządowe, takich jak budowa dróg, linii kolejowych czy oczyszczalni ścieków, jest prowadzona z dofinansowaniem z funduszy unijnych. Bez tych funduszy można też zapomnieć o Centralnym Porcie Komunikacyjnym, choć nie wiem, czy rząd zdaje sobie z tego do końca sprawę. Na krótką metę mniej obawiałbym się o rolników, bo płatności w ramach polityki rolnej idą innym trybem. Ale w następnych budżetach UE także gwarancji wypłat dla rolników może już zabraknąć.

Mimo wszystko weto nie oznacza formalnego wejścia na prostą ścieżkę do polexitu. Przynajmniej nie bezpośrednio, bo przy obecnym poziomie zadowolenia Polaków z członkostwa w UE rząd zapewne nie zdecyduje się na tak radykalny krok. Możemy natomiast znaleźć się na drodze, by Unia przestała przynosić wymierne korzyści dla społeczeństwa. Możliwy jest scenariusz, w którym Polska pozostaje formalnym członkiem UE, zachowując jednak tylko prawo do wolnego handlu. Ale tracąc dostęp do funduszy rozwojowych, rolnych, a z czasem prawdopodobnie również do swobodnego przepływu pracowników. Nie chciałbym rozwijać wątku konsekwencji pełnego polexitu, ale trzeba podkreślić, że na dłuższą metę, gdyby Polska należała tylko do strefy wolnego handlu, a nie do strefy integracji gospodarczej, stracilibyśmy także na rzecz sąsiadów pozycję kraju atrakcyjnego do inwestowania, co zahamowałoby tempo rozwoju gospodarczego i spowodowało wzrost bezrobocia. Konsekwencje ekonomiczne są więc bardzo poważne. —not. acw

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Club

Sądząc po wypowiedziach premiera i innych polityków PiS, którzy dystansują się od Unii Europejskiej czy obniżają zalety członkostwa, a które, jak sądzę, są kierowane do własnego elektoratu, pewne ryzyko polexitu rzeczywiście istnieje. Sam polexit byłby rewolucyjną zmianą, z ogromnymi konsekwencjami ekonomicznymi, ale też politycznymi. Ponieważ jednak duża część polskiego społeczeństwa (ok. 80–90 proc.), w tym także duża część elektoratu PiS, opowiada się za pozostaniem Polski w UE, to w najbliższych latach polexit nie wchodzi w grę. Obecnie w grę wchodzi blokada budżetu UE i ryzyko niewykorzystania oferowanych nam środków z Funduszu Odbudowy. Dla porządku dodam, dużych i bardzo potrzebnych naszej gospodarce środków. Efekty ekonomiczne są tu też bardzo duże, policzalne i oczywiste.

Dlatego ważne jest pytanie, o co właściwie chodzi prezesowi Kaczyńskiemu i premierowi Morawieckiemu w tej konfrontacji? Dlaczego polityków PiS niepokoi kryterium praworządności, skoro rząd formalnie deklaruje, że przestrzega prawa? Często używany argument o suwerenności w ustach polityków PiS trochę mi przypomina czasy komunistyczne. Elity komunistyczne były absolutnie przekonane, że w interesie kraju leży, by nie było demokracji politycznej i niezależnego sądownictwa. Bo demokracja by im przeszkadzała we wdrażaniu w życie ich własnych poglądów na gospodarkę czy politykę zagraniczną. Teraz jest nieco podobnie, tak jakby PiS-owi praworządność zapisana w porozumieniach unijnych przeszkadzała w realizacji ich celów dotyczących polityki wewnętrznej

. Jakby pełna akceptacja dla zapisów konstytucji, dla niezależności sądownictwa, niezależności mediów, dla równouprawnienia i poszanowania praw mniejszości utrudniała czy wręcz uniemożliwiała realizację własnych wizji politycznych i światopoglądowych. Wszystko wskazuje na to, że obecnie mamy do czynienia z wojną raczej o wartości niż o ekonomię. —not. acw

Foto: tv.rp.pl

Piotr Arak, dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego

Konflikt jest naturalnym stanem dla UE, bo liderzy państw mających różne interesy i instytucje mające różne uprawnienia grają pod własne korzyści. Z powodu obecnego sporu na poziomie unijnym rysuje się kilka scenariuszy, w tym taki, który znamy z przeszłości, ale Polski jeszcze wtedy nie było we Wspólnocie. Jeżeli nie będzie zgody co do budżetu w kolejnej perspektywie, to najpewniej czeka nas kilka miesięcy prowizorium budżetowego. Proceduralnie taki scenariusz jest przewidziany. Samo prowizorium to nie jest tragedia, ale politycznie nie jest to sukces żadnej ze stron. Budżety unijne na lata 1980, 1985, 1986 i 1988 zostały przyjęte dopiero w trakcie roku finansowego. W okresie od pięciu do sześciu miesięcy co miesiąc alokowane były środki odpowiadające 1/12 budżetu.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację