Jan Cipiur: Różowy podatek tylko dla kobiet

Może zamiast skupiać się na wyższych cenach płaconych przez kobiety, lepiej zmniejszać lukę płacową między płciami? – pisze publicysta ekonomiczny.

Publikacja: 05.08.2024 04:30

Jan Cipiur: Różowy podatek tylko dla kobiet

Foto: Adobe Stock

Damska odzież jest zawsze droższa od męskiej, podobnie jak obuwie. Do rachunku dochodzą dodatki, np. torebki i torby, które potrafią być niebotycznie drogie, chociaż koszt ich wytworzenia jest relatywnie niski. Jeszcze „cudowne” maści kosztujące majątek, fryzjer, manikiur, krawcowa…

Karna marża nakładana na kobiety i dziewczyny ma uzasadnienie – ze świecą w ręku szukać pań w dowolnym wieku, które nie chciałyby wyróżnić się korzystnie na tle innych. Za efekt „wow” duża część gotowa jest wydać każde pieniądze. Czemu z tego nie korzystać?

Wydzieranie pieniędzy od kobiet, w ogromnej części na ich własne życzenie, ma nazwę. O procederze mówi się od 30 lat „różowy podatek” (pink tax), choć po polsku lepsze jest słowo haracz. Z regularnym podatkiem nakładanym przez rządy nie ma oczywiście nic wspólnego, ale efekt w formie haraczu pobieranego przez producentów i kupców jest podobny.

Koncept różowego podatku narodził się w Kalifornii, gdzie w 1995 r. legislatura stanowa uchwaliła ustawę ws. zniesienia podatku od płci (Gender Tax Repeal Act) wymierzoną w dyskryminację cenową w usługach świadczonych kobietom. Jak można było się spodziewać, jedyny realny skutek przepisów ograniczył się do oficjalnego potwierdzenia znanych praktyk i faktów.

Komisje senatu Kalifornii zleciły zatem kilka lat temu zadanie oszacowania ciężaru pink tax. Wyniki opublikowane w 2020 r. („The Pink Tax: How Gender-Based Pricing Undermines Women’s Economic Opportunity and What to Do About It”) trzeba przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Statystyczna Kalifornijka płacić ma co roku przeciętnie 2,38 tys. dol. więcej za te same towary i usługi co mężczyzna. Przez całe jej statystyczne życie pobierana od niej marża z tytułu pink tax urastać ma do 188 tys. dol. Dużo! Dla porównania, według oficjalnych rządowych statystyk, w końcu 2023 r. przeciętna cena domu wynosiła w USA pół miliona dolarów.

Wcześniej, w 2015 r., nowojorski ratusz opublikował badanie swojego biura ds. konsumenckich o drożyźnie dla kobiet od kołyski do laseczki („From Cradle to Cane: The Cost of being a Female Consumer”), w którym oceniono, że w sklepach metropolii te same towary dla kobiet są przeciętnie 8 proc. droższe od męskich. Jednak średnie obcinają wierzchołki takie jak np. o 48 proc. (wtedy) droższe damskie szampony i odżywki do włosów czy bluzki droższe od męskich koszul o 15 proc.

Nawet cło na towary dla kobiet jest wyższe

Motywy sprzedawców wydają się oczywiste: jest szansa sprzedawać drogo, trzeba ją wykorzystać. Identycznie rozumują także amerykańskie władze fiskalne. W 2018 r. tamtejsza komisja ds. handlu międzynarodowego (U.S. International Trade Commission, USITC) opublikowała studium („Gender and Income Inequality in United States”), w którym unaoczniła, że cło nakładane na importowaną odzież damską wynosi średnio 15 proc., podczas gdy przeciętna stawka obciążająca ubrania męskie – 12 proc. W przełożeniu na pieniądze efekt był niebagatelny, bo wyższe cło na odzież dla kobiet miało dać wówczas 2,77 mld dol. rocznych wpływów więcej.

Różowy podatek jest praktyką niezaprzeczalną, choć badacze szkoły biznesu Booth Uniwersytetu Chicago, szkoły zarządzania uniwersytetu Northwestern Kellogg oraz eksperci prawni Cornerstone Research specjalizujący się w sprawach przeciw biznesowi stwierdzili w 2021 r. („Investigating the Pink Tax: Evidence against…”), że produkty dla kobiet są droższe od męskich tylko w jednej z sześciu wybranych do badania grup towarów w sprzedaży detalicznej. Wywiedli zatem, że niepotrzebne są przepisy dotyczące pink tax.

Mieli rację, bo prawo ma wielkie kłopoty z oddziaływaniem na zachowania konsumenckie, zwłaszcza takie jak zakazywanie ludziom kupowania rzeczy drogich i bardzo drogich. Nie sposób jednak zauważyć, że rzetelność badaczy z Illinois była bardzo taka sobie. W porównaniu cen towarów damskich z męskimi uwzględnili wyłącznie kilka produktów higieny osobistej, w tym golarki (sic). Dane cenowe zebrali z kolei z wielkich sieci handlowych, które skupiają się na wielkim obrocie, nie oferują produktów z najwyższych półek, więc towary mają najwyżej ze średniej półki, a ceny niskie i umiarkowane.

Słona marża na życzenie klientek

Badania uwypuklające lub pomniejszające „genderowe” różnice cen są narzędziem zwolenników i przeciwników uregulowania kwestii w amerykańskim prawie federalnym. Mimo kilku prób poddania go procedurze legislacyjnej, złożony w 2016 r. projekt ustawy Pink Tax Repeal Tax nie może się przebić w Kongresie. Parlamentarzyści są w tych odmowach racjonalni. Damska torba skórzana Birkin 25 kosztuje tego lata w nowojorskim sklepie Hermès 11 400 dol. przed podatkiem. Dużo? Eeeee, tam. Sklep nie sprzedaje tej czy innej marki na kopy i mendle, ale na sztuki. Najbogatsze mieszkanki Nowego Jorku i okolic robią wszystko, żeby taką sztukę upolować.

Wśród zachęt dla personelu w Hermèsie były więc już np. bilety na koncert Beyoncé, wycieczka prywatnym odrzutowcem na festiwal filmowy w Cannes, no i oczywiście standardowe grubo wypchane koperty. Wstęp do Hermèsa jest wolny, więc zdarza się często, że reglamentowany towar staje się zdobyczą flipperów, którzy zaraz „za rogiem”, np. w domu Privé Porter, sprzedają Birkin 25 za 23 tys. dol. w gotówce. Często tego samego dnia Privé Porter odsprzedaje torbę na Instagramie za np. 32 tys. dol. Koszt wytworzenia Birkin 25 oszacowany został przez ekspertów pytanych przez „The Wall Street Journal” na ok. 1000 dol. Nie jest to przykład pink tax, bo to raczej przejaw chorej manii, ale uświadamia, że w sporej części pink tax to marża na życzenie klientek.

Kiedy wyższe ceny usług dla kobiet mają uzasadnienie

Różowa danina często ma jednak uzasadnienie. Upranie damskiej bluzki bywa niekiedy w Stanach dwa razy droższe niż męskiej koszuli. Chodzi głównie o to, że koszule dla panów są zbliżonych fasonów i rozmiarów oraz szyte z kombinacji bawełna–poliester, podczas gdy damskie fatałaszki mogą być z najróżniejszych materiałów, bardzo różnią się wielkością, a od upiększeń aż boli niekiedy głowa. No i zmiany mody następujące w damskiej konfekcji już nawet raz na kilka tygodni. Męska koszula nie ucierpi w standardowym procesie i będzie uprasowana przez automat, natomiast damskie ubiory wymagają drogiego nakładu żywej pracy.

W Danii podjęto w 2013 r. próbę posunięcia dalej zasady równego traktowania i wzięto na widelec wyższe ceny u damskiego fryzjera. Nie udało się, bo mistrzowie nożyczek udowodnili, że męskie strzyżenie jest łatwiejsze i krótsze, czynności końcowe (np. suszenie) trwają tylko kilka minut, a poza tym panowie odwiedzają zakład regularnie po czterech tygodniach, a kobiety rzadziej – po sześciu.

Nad różnicami między damską koafiurą a męską fryzurą, które przekładają się na czas spędzony na fotelu (koszty), nie trzeba się rozwodzić. Najbardziej generalną przesłanką istnienia pink tax jest natomiast kobieca wrażliwość na piękno, kolory, kształty, zapachy itd. Wyrównywanie takich doznań z użyciem prawa mija się z rozumem. Zamiast skupiać się na cenach, lepiej więc zmniejszać lukę płacową między płciami.

Najmniejsza luka płacowa jest obecnie na Islandii, gdzie kobiety zarabiają przeciętnie 91,2 proc. tego co mężczyźni. Ze wskaźnikiem 74,8 proc. Stany są na 43. miejscu zestawienia World Economic Forum za 2023 rok. Polska (72,2 proc.) jest jeszcze niżej, bo dopiero na 60. miejscu w świecie. Dojdźmy do 100 i bardziej perswadujmy w sprawie pink tax, niż zań ścigajmy. Za racjami dziewczyn i kobiet w sprawie mody nie nadążysz, więc pink tax zdaje się być nieśmiertelny.

Damska odzież jest zawsze droższa od męskiej, podobnie jak obuwie. Do rachunku dochodzą dodatki, np. torebki i torby, które potrafią być niebotycznie drogie, chociaż koszt ich wytworzenia jest relatywnie niski. Jeszcze „cudowne” maści kosztujące majątek, fryzjer, manikiur, krawcowa…

Karna marża nakładana na kobiety i dziewczyny ma uzasadnienie – ze świecą w ręku szukać pań w dowolnym wieku, które nie chciałyby wyróżnić się korzystnie na tle innych. Za efekt „wow” duża część gotowa jest wydać każde pieniądze. Czemu z tego nie korzystać?

Pozostało 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację