Marek Kutarba: Ponad połowa Polaków nie płaci PIT-u

Podatek PIT traci powszechny charakter. W 2022 r. zapłaciła go mniej niż połowa podatników. A spośród 15 mln osób, które go nie zapłaciły, 2,4 mln dostało nawet dopłaty z budżetu.

Publikacja: 28.05.2024 04:30

Marek Kutarba: Ponad połowa Polaków nie płaci PIT-u

Foto: mat. pras.

Wprzyjętym przez rząd 30 kwietnia Wieloletnim Planie Finansowym Państwa na lata 2024–2027 nie znalazło się ani jedno słowo nt. zwiększenia kwoty wolnej od PIT-u z 30 tys. do 60 tys. zł, tak jak zapowiadała to w czasie kampanii wyborczej koalicja 15 października (KO-PSL-PL2050-NL). To, że rząd Donalda Tuska nie spieszy się ze spełnieniem tej obietnicy, nie powinno jednak dziwić. Sekret opieszałości rządu może się skrywać w danych dotyczących rozliczeń podatkowych PIT-u za 2022 r. Wynika z nich, że już wówczas ponad połowa podatników nie oddała państwu nawet 1 zł podatku dochodowego.

Kluczowe dane w informacjach Ministerstwa Finansów

Zacznijmy jednak od tego, że każdego roku, zazwyczaj późną jesienią, Ministerstwo Finansów publikuje informację dotyczącą rozliczenia podatku dochodowego od osób fizycznych w poprzednim roku podatkowym. Najświeższa taka informacja dotyczy rozliczenia za 2022 r., a opublikowana została tuż przed końcem grudnia 2023 r. Kolejnej, dotyczącej rozliczenia za 2023 r., możemy się zatem spodziewać jesienią. To zrozumiałe, bo rozliczenia za poprzedni rok zakończyły się raptem nieco ponad trzy tygodnie temu.

Jedną z najciekawszych informacji zawartych w tych podsumowaniach są dane o liczbie podatników wykazujących podatek należny. Dowiadujemy się z nich, ilu podatników rzeczywiście płaci PIT. Podatek należny to nic innego jak podatek, który należy wpłacić na rachunek urzędu skarbowego. I to właśnie na podstawie tych danych można śmiało powiedzieć, że od 2022 r. PIT definitywnie przestał być podatkiem powszechnym.

Czytaj więcej

Nowe interpretacje o podatku od zrzutek. Fiskus zmienia zdanie

To uzasadniony wniosek w sytuacji, gdy podatek dotyczący ogółu obywateli jest płacony przez mniej osób, niż wynikałoby to z liczby osób objętych takim obowiązkiem. W przypadku podatku dochodowego płaconego przez osoby fizyczne, o ile jeszcze w rozliczeniu za 2021 r. podatek wpłaciło do budżetu państwa czterech na pięciu podatników, o tyle już w rozliczeniu za kolejny 2022 r. płacił go mniej niż co drugi z podatnik.

Z opublikowanych przez Ministerstwo Finansów danych o rozliczeniu PIT za 2022 r. jasno wynika, że spośród 27,8 mln podatników PIT podatek ten faktycznie zapłaciło (wykazało w zeznaniu podatek należny) tylko 12,3 mln osób. Z tego wniosek, że pozostałe 15,5 mln nie wpłaciło go na konto fiskusa. A jeśli nawet w trakcie roku coś wpłacali, to później dostali zwrot tych wpłat.

Rodzice mogą nie tylko nie płacić, ale i dostać dodatkowe pieniądze

Sytuacja będzie wyglądała jeszcze ciekawiej, jeśli weźmiemy pod uwagę nie wszystkich podatników PIT, ale tylko tych, którzy opłacają podatek według skali. To największa grupa podatników PIT licząca ponad 25,6 mln osób.

Z tej grupy podatników PIT zapłaciło faktycznie nieco ponad 10,4 mln osób. Pozostałe 15 mln Polaków nie zapłaciło podatku dochodowego (nie licząc ewentualnego podatku Belki, który rozlicza się odrębnie). To trzykrotnie więcej niż w rozliczeniu za 2021 r., w którym takich osób było tylko 5 mln. Jeśli popatrzymy na dane za poprzednie lata, to łatwo zauważymy, że wcześniej liczba takich podatników również oscylowała wokół 5 mln osób. Istotna zmiana nastąpiła dopiero w 2022 r.

Co więcej, z grupy liczącej ponad 15 mln podatników, ponad 2,4 mln osób nie tylko wykazało zerowy podatek, ale otrzymało również zwrot pieniędzy bezpośrednio z budżetu w ramach „ulgi na dzieci”. Wynika to z obowiązującej od kilku lat reguły, zgodnie z którą podatnikom, którym nie wystarcza podatku do pełnego wykorzystania ulgi, przysługuje gotówkowy zwrot finansowany z budżetu. A zatem zwrot finansowany z wpłat podatkowych innych podatników. Widać też znaczący wzrost kwoty tych przelewów: z niespełna 1,4 mld zł w 2021 r. do ponad 3,1 mld zł, które fiskus dopłacił w rozliczeniu za rok 2022.

Dla milionów podatek zero, dla pozostałych duża podwyżka

Z danych Ministerstwa Finansów można wyciągnąć jeszcze jeden wniosek. Dane te wyraźnie pokazują, że rosną obciążenia tych podatników, którzy nadal muszą płacić PIT. O ile bowiem średni podatek przypadający na podatnika płacącego według skali wyniósł w 2021 r. 4312 zł, o tyle już w 2022 r. wzrósł do 6297 zł. To spory wzrost, nawet biorąc pod uwagę wyjątkowo wysoką w tym czasie inflację.

Znacząco wzrosły też obciążenia przedsiębiorców. Dla podatników liniowego PIT średni podatek wzrósł z 60 100 zł na podatnika do 71 449 zł, a dla ryczałtowców – z 5564 zł do 10 781 zł. W tym ostatnim przypadku wynika to jednak z faktu, że wielu podatników o stosunkowo wysokich przychodach przeszło na ryczałt, co było wynikiem promowania go przez rząd Mateusza Morawieckiego.

Analizując te dane, pamiętajmy jednak, że są to wyłącznie średnie statystyczne. W konkretnych przypadkach wzrost obciążeń może być zarówno mniejszy, jak i zdecydowanie większy, niż wynikałoby to z przytoczonych średnich. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że mówimy tu tylko o obciążeniach z tytułu PIT, nie uwzględniając zmian związanych ze składkami zdrowotnymi, które po „wyjęciu” ich z PIT znacząco wzrosły w 2022 r. w przypadku przedsiębiorców. I nie tylko w ich przypadku.

Podatek zero, ale składka zdrowotna mocno w górę

Trzeba również pamiętać, że wielu Polaków, którzy przestali płacić PIT, zostało obciążonych pełnymi kosztami 9-proc. składki zdrowotnej. Jest to wynik decyzji rządów Zjednoczonej Prawicy o zlikwidowaniu możliwości odliczania tej składki od podatku (przywróconego następnie na gorszych warunkach tylko dla podatników liniowego PIT i ryczałtu). Tymczasem tylko w rozliczeniu za 2021 r. możliwość odliczenia składki zdrowotnej pozwoliła podatnikom na obniżenie całkowitej sumy zapłaconego podatku dochodowego o 79,4 mld zł.

Skutki likwidacji odliczenia można łatwo zobaczyć na prostym przykładzie liczbowym. Przed reformami rządu Mateusza Morawieckiego na każde zarobione 1000 zł do NFZ trzeba było wpłacić 90 zł. Z tej kwoty 77,50 zł można było odliczyć od podatku. Skutek był taki, że składka zdrowotna zwiększała obciążenia nie o 90, ale tylko 12,50 zł. Teraz podatnik nie płaci co prawda PIT, ale od każdego zarobionego 1000 zł oddaje 90 zł składki zdrowotnej (jeśli opodatkowany jest według skali).

Nie jest zatem tak, że osoba, która nie płaci PIT-u, nie płaci w ogóle nic. Nadal musi opłacać składki emerytalne i – jak już napisałem – znacznie bardziej odczuwalną w kieszeni składkę zdrowotną. Nie zmienia to jednak faktu, że znalazły się one w lepszej sytuacji niż podatnicy, którzy nadal PIT płacą. Dla nich koszty składki zdrowotnej też wzrosły. I to w takim samym stopniu jak dla tych, którzy PIT-u płacić nie muszą. Jeśli bowiem ktoś podatku nie płaci, to suma obciążeń z tytułu PIT-u i składki zdrowotnej to 9 proc. Dla osoby płacącej może to być 12 proc. PIT-u i 9 proc. składki zdrowotnej, czyli w sumie 21 proc.

Kolejna obniżka PIT-u, prawdopodobnie przed następnymi wyborami

Z przedstawionych danych można wysnuć wniosek, że obniżenie PIT-u do zera dla ponad 10 mln osób (różnica między liczbą osób, które nie zapłaciły podatku w latach 2022 i 2021) odbyło się w dużej mierze kosztem reszty podatników. W dużej części sfinansowane zostało też likwidacją możliwości odliczania składki zdrowotnej. Poprzedni rząd zabrał podatnikom blisko 80 mld zł z ulgi, a następnie oddał im je m.in. poprzez podniesienie kwoty wolnej, nic nie tracąc, a nawet zyskując, na wpływach do NFZ.

Warto też pamiętać, że rozliczenie za 2022 r. było dość specyficzne z uwagi na zamieszanie spowodowane przez reformę podatkową PiS, znaną jako Polski Ład. Chociaż część rozwiązań miała zastosowanie czasowe, kluczowe zmiany obniżające podatek, takie jak podniesienie kwoty wolnej do 30 tys. zł rocznie, mają charakter trwały.

O tym, czy wyniki za 2023 r. będą podobne, przekonamy się najwcześniej jesienią. Wtedy resort finansów powinien opublikować dane z rozliczenia PIT, które zakończyło się tuż przed tegoroczną majówką. Już dziś jest jednak bardzo prawdopodobne, że to właśnie wstępne dane, które resort finansów ma z tego rozliczenia (większość zeznań fiskus przygotował za podatników już w połowie lutego, co pozwoliło mu wstępnie oszacować liczbę osób z zerowym PIT), skłoniły ministra finansów, a w konsekwencji także i rząd, do odłożenia podniesienia kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł na bliżej nieokreśloną przyszłość.

W tym miejscu trzeba jednak uczciwie zaznaczyć, że zarówno rząd, jak i minister finansów Andrzej Domański konsekwentnie zapewniali, że przed końcem kadencji obecnego parlamentu do takiej zmiany jednak dojdzie. I jest to możliwe. Kadencja ta kończy się w 2027 r. Niewykluczone zatem, że podniesienie kwoty wolnej od podatku zmaterializuje się w okresie przedwyborczym, czego skutki będą widoczne po 2027 r. I co zapewne, jak liczy rząd, pomogłoby w wygraniu kolejnych wyborów. To uzasadniałoby nieujmowanie tej kwestii w przyjętym ostatnio Wieloletnim Planie Finansowym Państwa. Planie, który obejmuje okres do 2027 r.

Wprzyjętym przez rząd 30 kwietnia Wieloletnim Planie Finansowym Państwa na lata 2024–2027 nie znalazło się ani jedno słowo nt. zwiększenia kwoty wolnej od PIT-u z 30 tys. do 60 tys. zł, tak jak zapowiadała to w czasie kampanii wyborczej koalicja 15 października (KO-PSL-PL2050-NL). To, że rząd Donalda Tuska nie spieszy się ze spełnieniem tej obietnicy, nie powinno jednak dziwić. Sekret opieszałości rządu może się skrywać w danych dotyczących rozliczeń podatkowych PIT-u za 2022 r. Wynika z nich, że już wówczas ponad połowa podatników nie oddała państwu nawet 1 zł podatku dochodowego.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację