Witold M. Orłowski: Dwadzieścia lat w Unii okiem Kazimierza Wielkiego

Jak zmieniał się przez wieki dystans gospodarczy, dzielący Polskę od zachodniej części Europy? I jak na tym tle wyglądało 20 lat naszego członkostwa w Unii?

Publikacja: 25.04.2024 04:30

Flaga Polski i Unii Europejskiej na budynku siedziby stałego przedstawicielstwa RP przy Unii Europej

Flaga Polski i Unii Europejskiej na budynku siedziby stałego przedstawicielstwa RP przy Unii Europejskiej

Foto: PAP/Radek Pietruszka

Choć czasy chrztu Polski nikną w mrokach ekonomicznej niewiedzy, specjalnych powodów do dumy raczej nie mamy: myśmy ledwo co wystawili nosy z puszczy, podczas gdy na Zachodzie budowano zamki i ogromne romańskie katedry. No ale wiadomo, świeżo dopuszczonym do europejskiej wspólnoty byłym poganom wiele można wybaczyć.

Pierwsze szacunki PKB na głowę mieszkańca centralnych dzielnic Polski dotyczą początku XV wieku, a więc momentu, kiedy Kazimierz Wielki zostawił już Polskę murowaną, a Jagiełło rozgromił wrednych Krzyżaków. Sięgał on wówczas nieco ponad 40 proc. poziomu zachodnioeuropejskiego, co przy powolnym, charakterystycznym dla średniowiecza tempie rozwoju (0,2–0,3 proc. rocznie) oznaczało 200–300 lat zapóźnienia.

Potem było nieco lepiej, bo w wyniku 200 lat pokoju, „złotego wieku” i niezwykle sprzyjającej koniunktury, w czasach Batorego na krótko przekroczyliśmy poziom 60 proc. Zachodu. Model rozwoju oparty na półniewolniczej pracy chłopów i eksporcie zboża szybko się jednak wyczerpał, a dystans ponownie zaczął wzrastać. W czasie rozbiorów PKB na mieszkańca centralnych dzielnic Polski spadł do 33 proc. średniej zachodnioeuropejskiej.

W ciągu kolejnego półtora wieku przegraliśmy wprawdzie liczne powstania, ale sytuacja gospodarcza nieco się poprawiła. Potem doszły czasy międzywojenne, reformy Grabskiego, budowa Gdyni i COP. W rezultacie w roku 1938 PKB na głowę mieszkańca centrum Polski (bez Kresów i ziem należących wówczas do Niemiec) wynosił znów 45 proc. Zachodu.

Poprawa okazała się czasowa. Najpierw wojna, a potem dekady nieszczęścia zwanego gospodarką centralnie planowaną ponownie sprowadziły nas około roku 1990 do poziomu 30 proc. rozwoju zachodniej Europy, czyniąc wyjazdy na saksy do Niemiec najbardziej opłacalną aktywnością ekonomiczną Polaków. Transformacja gospodarcza przyniosła pewien sukces, choć umiarkowany: do roku 2003 odzyskaliśmy poziom 41 proc., a więc niemal dokładnie taki sam jak w czasach Jagiełły. Dobrze chociaż, że nie grozili nam już Krzyżacy.

I wtedy rozpoczął się prawdziwy ekonomiczny cud, jakiego nie widziano w całej historii Polski. W okresie 20 lat członkostwa w Unii staliśmy się jedną z najszybciej rozwijających się gospodarek kontynentu. PKB na głowę mieszkańca Polski wzrósł do nienotowanego nigdy w historii poziomu 77 proc. zachodniej Europy. Po raz pierwszy w dziejach niektóre regiony naszego kraju przeskoczyły poziomem rozwoju wschodnie landy Niemiec. Średnia polska pensja (przeliczona według kursu, bez uwzględnienia niższych kosztów życia) wzrosła z niecałej jednej szóstej pensji brytyjskiej w roku 2003 do niemal połowy obecnie (przez wieki to Polacy masowo emigrowali za granicę, dziś Polska zaczyna przyciągać imigrantów).

Radykalny spadek dystansu dzielącego nas od bogatych sąsiadów nie oznacza, że bliski jest poziom życia przeciętnego Polaka (zależy nie tylko od dochodu, ale też od gromadzonego przez dziesięciolecia majątku). Wyniki uzyskane w ciągu ostatnich 20 lat nie gwarantują też, że w ciągu kolejnych 20 lat dogonimy bogaty Zachód, choć po raz pierwszy w historii jest to wyobrażalne (oczywiście pod warunkiem głębokich zmian w modelu rozwojowym Polski).

Świętując 20. rocznicę członkostwa w Unii, musimy sobie jednak uświadomić, że jest to okres największego sukcesu gospodarczego w tysiącletniej historii Polski. Takiego, że szczęka by opadła ze zdumienia nawet Kazimierzowi Wielkiemu.

Choć czasy chrztu Polski nikną w mrokach ekonomicznej niewiedzy, specjalnych powodów do dumy raczej nie mamy: myśmy ledwo co wystawili nosy z puszczy, podczas gdy na Zachodzie budowano zamki i ogromne romańskie katedry. No ale wiadomo, świeżo dopuszczonym do europejskiej wspólnoty byłym poganom wiele można wybaczyć.

Pierwsze szacunki PKB na głowę mieszkańca centralnych dzielnic Polski dotyczą początku XV wieku, a więc momentu, kiedy Kazimierz Wielki zostawił już Polskę murowaną, a Jagiełło rozgromił wrednych Krzyżaków. Sięgał on wówczas nieco ponad 40 proc. poziomu zachodnioeuropejskiego, co przy powolnym, charakterystycznym dla średniowiecza tempie rozwoju (0,2–0,3 proc. rocznie) oznaczało 200–300 lat zapóźnienia.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację