„Bezpieczny kredyt 2 procent”, nierównowaga popytu i podaży, masowy napływ imigrantów z Ukrainy i Białorusi – eksperci od miesięcy powtarzają te same argumenty, aby wytłumaczyć spektakularny wzrost cen nieruchomości w naszym kraju, co widać wyraźnie po mieszkaniach w Warszawie. W ciągu roku ceny nieruchomości w stolicy wzrosły o przeszło 20 proc., do ok. 3,5 tys. euro za metr kwadratowy.
Metr kwadratowy droższy niż w Brukseli, ale tańszy niż w Londynie, Paryżu i Amsterdamie
Jest jednak czynnik, który przywoływany jest zdecydowanie rzadziej. To wizerunek naszego kraju. Po odsunięciu 15 października nacjonalistycznych populistów stał się on zdecydowanie lepszy. Ale i wcześniej w Europie podziwiano wieloletni wzrost gospodarczy Polski czy stabilność jej waluty. Utrwalił się więc obraz kraju, gdzie można bezpiecznie i z zyskiem ulokować swoje oszczędności. Także w nieruchomościach.
Czytaj więcej
Jeśli nowy program kredytowy wejdzie w zapowiadanym kształcie, ceny wzrosną. Niewykluczone, że dwucyfrowo.
Od lat na swojej reputacji korzysta Londyn (12 tys. euro/mkw.), Paryż (10,2 tys.) czy Amsterdam (7,5 tys.). To superliga, która pozostaje poza zasięgiem Warszawy. Jest już jednak zupełnie normalne, że mieszkanie w największym polskim mieście jest według uśrednionych cen więcej warte niż w Brukseli (3,4 tys. euro), stolicy wielokrotnie mniejszego kraju. Polska w niezwykle szybkim tempie zbliża się też do cen w Madrycie (3,9 tys.). Chodzi nie tylko o kraj o podobnej liczbie ludności, ale przede wszystkim o państwo, którego dochód na mieszkańca wynoszący 50 tys. dol. nie jest już zdaniem Międzynarodowego Funduszu Walutowego tak odległy od polskiego (45 tys. dol.).
Warszawa to luksus dla inwestorów w przeciwieństwie do Rygi, Aten czy Bukaresztu
Opóźnienie, które goni ostatnio Warszawa, już dawno temu nadrobiła Praga (4,8 tys. euro za metr kw.) i dziś wcale nie jest tańsza od Wiednia (4,9 tys.) i nie tak wiele dzieli ją już od Berlina (5,7 tys.). Przykład Lizbony, stolicy biedniejszej od Polski Portugalii, gdzie za metr trzeba zapłacić 5,3 tys. euro, pokazuje, jak duży jest jeszcze margines wzrostu cen nad Wisłą.