Rynek mieszkań odbija się od ściany do ściany. Ledwie kilka miesięcy temu trwał w zapaści spowodowanej odpływem klientów kredytowych. Deweloperzy ograniczali nowe inwestycje, raporty mówiły o katastrofie. Mieszkaniówka z dołka wyszła nagle. Popyt gwałtownie wystrzelił pod wpływem programu dopłat do kredytów, banki utonęły we wnioskach o tanie finansowanie, przed biurami deweloperów ustawiają się kolejki. Ceny mieszkań eksplodowały. Drożeją też lokale z drugiej ręki.
Oliwy do ognia dolała Rada Polityki Pieniężnej, obniżając stopy procentowe, co przełoży się na wzrost zdolności kredytowej klientów. Popyt na mieszkania (finansowane także zwykłymi kredytami, bez dopłat) jeszcze wzrośnie. Problem w tym, że za nim nie nadąża podaż. Nie da się jej szybko uzupełnić. Polski Związek Firm Deweloperskich podawał, że średni czas prowadzenia inwestycji mieszkaniowych wydłużył się do pięciu lat. Tymczasem pierwsze efekty obniżki stóp procentowych już widać. Wzrosły notowania dużych deweloperów mieszkaniowych, którzy są w stanie sukcesywnie odbudowywać ofertę. Mniejsi zostaną w tyle.
Czytaj więcej
Kursy budowniczych mieszkań z GPW są na nowych szczytach. Inwestorzy wierzą, że na coraz mocniej niezbalansowanym rynku duzi gracze będą w stanie płynnie uzupełniać ofertę i zarabiać na wzroście cen.
Pytanie jednak, jak planować nowe inwestycje na tak rozchwianym rynku, który jest w dodatku zasypywany najróżniejszymi wyborczymi obietnicami. Nie wiadomo, kiedy np. wyczerpie się popyt na tanie kredyty. Słychać głosy, że fala niedługo opadnie. Klienci – także ci finansujący zakupy zwykłym kredytem – nie wytrzymają kolejnych podwyżek cen. Być może zrealizuje się scenariusz kreślony przez ekspertów ThinkCo, według którego Polacy będą mieszkania wynajmować, bo na coraz droższe lokale nie będzie ich po prostu stać.