Throw-away society” – taki termin ukuł w latach 50. magazyn „Life”, opisując życie ówczesnego amerykańskiego społeczeństwa. Uchwycił nowe w dziejach ludzkości zjawisko: wypychanie ze swojego otoczenia rzeczy i urządzeń używanych przez poprzednie pokolenia, nierzadko noszących ślady napraw i modyfikacji, na rzecz przedmiotów, które wyglądały „jak z żurnala”, a gdy tylko traciły urok nowości, lądowały na śmietniku, robiąc miejsce dla swoich zamienników. Na początku chodziło o jednorazowe naczynia i sztućce w restauracjach, potem zgodnie z regułą „kup–używaj–wyrzuć” zaczęto traktować ubrania, zabawki, meble, elektrotechnikę…
Czytaj więcej
E-platformy z ubraniami, meblami i elektroniką z drugiej ręki rosną o 20 proc. Mimo to stacjonarne sklepy typu second-hand przestały znikać z rynku. Polacy coraz chętniej dają rzeczom życie po życiu.
Z powodów oczywistych w dawnym bloku wschodnim zjawisko to pojawiło się dopiero wtedy, gdy gospodarka niedoborów przeszła do historii. Zbieranie wykrojów z „Burdy” do samodzielnego szycia ubrań, warsztaty szewców, krawców czy elektroników, którzy po dziesięciokroć rewitalizowali grundigi i diory, dwusuwy ożywiane za pomocą pończoch, lakiernicy i tapicerzy, którzy łatali zarysowania mebli – cały ten świat odchodził w przeszłość w ekspresowym tempie w większości jeszcze w latach 90.
„Kup–używaj–wyrzuć” rządziło przez dwie kolejne dekady. Aż do momentu, w którym zaczęliśmy zwracać uwagę na to, jak miliony ton odpadów niszczą środowisko naturalne, albo uświadamiać sobie, że producenci wręcz projektują krótki cykl życia swoich wyrobów, by interes się kręcił. Receptą na konsumpcyjną gorączkę ma być gospodarka cyrkularna. Obieg zamknięty ma sprawić, że każdy gram użytego surowca czy tworzywa nie trafi na śmietnik, lecz powróci do nas w takiej czy innej formie.
Bruksela, która chyba najmocniej z wszystkich ośrodków decyzyjnych na świecie wzięła sobie to do serca, chce, by już na etapie projektowania zadbać o to, aby dany przedmiot nadawał się do używania przez dłuższy czas, do naprawy lub przynajmniej recyklingu. Już dziś we Francji obowiązuje wskaźnik naprawialności – kompleksowa ocena tego, jak łatwo naprawić dany towar, oparta na analizie konstrukcji wyrobu, dostępności instrukcji naprawy i części zamiennych. W projektach legislacji UE możemy znaleźć sygnały, że Bruksela chciałaby, by każdy konsument w Europie mógł taki wskaźnik sprawdzić, zanim dokona zakupu. Tym razem moda na retro może potrwać dłużej niż rok czy dwa lata.