Witold M. Orłowski: Opowieść wigilijna

Działo się to tuż przed świętami. W pokoju stała choinka, pachniało ciasto, karp pływał w wannie, a śledzie wesoło nurkowały w oleju. Mimo to nastroje w rodzinie były minorowe.

Publikacja: 22.12.2022 03:00

Witold M. Orłowski: Opowieść wigilijna

Foto: Adobe Stock

Dach przecieka… i pieniążków nie ma. Może by jednak poprosić św. Mikołaja o prezenty… – mruknął tata, zerkając ukradkiem w stronę rządzącego niepodzielnie w domu seniora dziadka. Ale skłócony z Mikołajem dziadek albo drzemał, albo udał że nie słyszy.

– W dachu dziura, a opał coraz droższy – dodali domownicy. – Może zdarzy się cud?

No i proszę, jak to w Boże Narodzenie, cud się zdarzył! W nocy coś huknęło, łupnęło, z komina buchnął dym, a z jego głębi zaczęły dochodzić jakieś nieartykułowane dźwięki.

Zaciekawieni domownicy zebrali się wokół komina, a kuzyn wsadził głowę do środka i jakby zaczął z kimś rozmawiać. Po chwili, cały w sadzy, wyczołgał się do pokoju i rzekł: – To św. Mikołaj. Ma dla nas worek prezentów, smołę, narzędzia, i oczywiście kasę.

A to się tata ucieszył! Będą prezenty! Naprawi się dach! A to będą huczne i wesołe święta! Ale wiecznie skłócony z tatą stryjek pokręcił sceptycznie głową i pyta:

– I jak to…? Chce dać prezenty i niby nic nie chce w zamian?

– No chce… – odparł umorusany sadzą kuzyn. – Każe dom wysprzątać, bo mówi, że w takim bałaganie prezentów dawać nie będzie. No i każe zrobić dla części rodziny barszczyk z uszkami, bo mu naskarżyli, że mają uczulenie na grzybową (wcześniej dziadek zdecydował, że żadnego barszczyku nie będzie, bo on go nie lubi).

– No proszę! – obwieścił triumfalnie stryjek. – Od razu mówiłem, za prezenty chce nam zabrać suwerenność! Bez łaski, jak się komuś nie podoba grzybowa, to niech siedzi głodny.

– To może jeszcze żąda, żeby było sushi zamiast karpia? – oburzył się odwiedzający właśnie rodzinę szwagier. – My tu w żadnych obcych językach kolęd śpiewać nie będziemy.

– No, ale skąd weźmiemy kasę? – zmartwił się tata. – Nasze młodziaki się zbuntują…

– Sami sobie damy prezenty – odparł stryjek, a dziadek pokiwał głową. – Zresztą na tych prezentach od Mikołaja tylko tracimy… popatrzcie, ile wydaliśmy na listy z życzeniami!

– To niech każdy napisze na kartce słowo „auto” i da ją innemu – zaproponowała zmyślna ciocia, mająca receptę na wszystkie problemy. – To przecież tak, jakby każdy dostał pod choinkę auto, tylko podarował je innemu. A żadnych prezentów od świętego nam nie trzeba!

Święty Mikołaj posiedział jeszcze trochę w kominie, powściekał się, w końcu mruknął pod nosem jakieś przekleństwo i chyba sobie gdzieś polazł. W pokoju zaległa cisza.

– I bardzo dobrze – przerwał w końcu ciszę dziadek. – Z dziurą w dachu da się żyć, byle nam żaden fałszywy święty w domu nie rządził.

Część rodziny miała kwaśne miny, ale ci najbardziej wierni dziadkowi zgotowali mu owację, a stryjkowi pokraśniały z radości policzki. Nie ma co bać się fochów Mikołaja, będą superświęta. Zwłaszcza że w telewizji mają nadawać „Nagą broń”. Tę część, w której porucznik Drebin odpala w gabinecie szefa policji granatnik, myśląc, że to ekspres do kawy.

Morał: czasem zdarza się, że Mikołaj utknie w kominie i nie dostarczy na czas prezentów. Ale nie traćmy nadziei, może dotrą z opóźnieniem. Czego nam wszystkim życzę!

Dach przecieka… i pieniążków nie ma. Może by jednak poprosić św. Mikołaja o prezenty… – mruknął tata, zerkając ukradkiem w stronę rządzącego niepodzielnie w domu seniora dziadka. Ale skłócony z Mikołajem dziadek albo drzemał, albo udał że nie słyszy.

– W dachu dziura, a opał coraz droższy – dodali domownicy. – Może zdarzy się cud?

Pozostało 89% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację