Nie ma raczej wątpliwości, że w ciągu nadchodzących kilku miesięcy inflacja przekroczy 20 proc. Potem pewnie nieco się obniży skutkiem tzw. efektu wysokiej bazy (porównania do wysokich cen z roku poprzedniego). Jest też niemal pewne, że w pierwszej połowie 2023 r. odnotujemy w Polsce recesję, po części skutkiem efektu wysokiej bazy (odniesienia do poziomu PKB z pierwszej połowy obecnego roku, sztucznie zawyżonego przez wielki, spekulacyjny wzrost zapasów). Pytanie więc brzmi: co potem?
Kłótnia o inflację, tocząca się dziś w Polsce, nie dotyka istoty problemu. Wymiana ognia następuje na linii: czy za inflację odpowiada tylko sytuacja na świecie, jak twierdzą rządzący, czy też prowadzona przez nich polityka gospodarcza. Pierwsze strzały oddał rok temu rząd, każąc spółkom energetycznym obwiesić kraj billboardami z informacją, że za 60 proc. ceny energii odpowiada Unia (było to kłamstwo, bo po pierwsze, opłaty klimatyczne stanowią 20, a nie 60 proc. ceny, a po drugie, nie idą do Unii, tylko do polskiego budżetu).
Teraz znów dowiadujemy się (od ministrów, prezesa NBP i z kolejnych billboardów), że wyłączną winę za inflację ponosi Putin. Opozycja też strzela: wskazuje na stały wzrost inflacji bazowej (z wyłączeniem cen energii i żywności), którego nie da się zrzucić ani na Unię, ani na Rosję (wzrosła z 5 proc. na początku roku do 11 proc. teraz). A więc winne są rząd i NBP.
Ta dyskusja nie ma większego sensu. Oczywiście, że za poziom inflacji w większości odpowiadają czynniki zewnętrzne. Ale kluczowe jest pytanie nie o obecne, ale o przyszłe jej kształtowanie się, zwłaszcza o to, czy nabierze ona charakteru chronicznie wysokiego. A to już zależy od rządu i NBP.
Najważniejsze jest to, czy w kraju ukształtuje się tzw. spirala inflacyjna, czyli beznadziejna pogoń płac i cen. Część ekonomistów uspokaja, że nie, bo przecież płace rosną wolniej od cen. No tak, ale wolniej, to znaczy również w tempie około 15 proc. (a u rekordzistów, górników i w firmach paliwowych, o ponad 30 proc.). W dodatku dopiero czekają nas nieuniknione protesty sfery budżetowej, które zapewne wymuszą dalszy wzrost płac.