Samochody z silnikiem spalinowym coraz szybciej zmierzają do muzeum techniki. Motoryzacja wraca do źródeł… z końca XIX wieku. Jeszcze w 1900 r. najbardziej popularnym napędem aut był silnik parowy. W USA jeździło wówczas 1691 takich pojazdów. Napędzanych silnikiem spalinowym – tylko 936. Wyprzedzał go nawet elektryczny (1585 aut). Benzyna i olej napędowy wygrały jednak wyścig z węglem i parą, bo były poręczniejsze i zapewniały lepsze osiągi. Elektryczność przegrała, bo nawet najlepsze akumulatory wymagały ładowania po 40 km.
Dzisiaj samochodem elektrycznym da się przejechać bez ładowania nawet 1000 km, a napędy wymyślone przez Nikolausa Otto (z zapłonem iskrowym) i Rudolfa Diesla (z samoczynnym) przechodzą do historii – z przyczyn ekologicznych, ale i geopolitycznych, bo dostawy ropy to domena różnych satrapii, jak np. Rosja. W przyszłym tygodniu Parlament Europejski przegłosuje zakaz ich sprzedaży od 2035 r.
Czytaj więcej
Już ponad pół roku trzeba czekać na auto z tradycyjnym silnikiem. Szybciej można kupić pojazd elektryczny, bo to dla producentów priorytet. Unia za tydzień pogrzebie auta benzynowe i diesle.
Niektóre koncerny motoryzacyjne wzywają wręcz do przyspieszenia tej daty, choć jeszcze niedawno wciskały w tym wyścigu hamulec. Dziś jednak inwestują gigantyczne kwoty w zmianę technologii, więc chcą zacząć zgarniać wysokie marże, nim konkurencja doprowadzi do spadku cen samochodów elektrycznych. Wobec porwanych przez pandemię łańcuchów dostaw i braku półprzewodników producenci już teraz dają priorytet produkcji „elektryków”. W efekcie na pojazdy spalinowe trzeba czekać ponad sześć miesięcy. Przy tym ich ceny rosną i wedle prognoz mają być za cztery lata wyższe niż taniejących aut elektrycznych. Ale tylko tych z wyższej półki, popularne e-auta mają być dostępniejsze cenowo za kolejnych parę lat.
To wszystko oznacza, że być może przeciętnej rodziny z klasy średniej nie będzie stać w przyszłości na kupno samochodu. To szansa na zarobek dla wypożyczalni i różnego rodzaju sharingu. Zarobią firmy leasingowe, bo wzrośnie popyt na najem długoterminowy. Użytkownicy aut elektrycznych będą musieli w ostatecznym rozrachunku pokryć koszt stworzenia sieci ładowania na ulicach i w garażach. Stacje benzynowe będą traciły rację bytu, co podniesie koszt dystrybucji i ceny paliw. W efekcie stacje będą znikać lub zamieniać się w supermarkety.