Witold M. Orłowski: Powikłania po pandemii

Z polską gospodarką jest tak jak z chorymi na Covid-19: nawet jeśli ostra faza choroby może się wkrótce skończyć, pozostanie ryzyko groźnych powikłań.

Aktualizacja: 10.05.2021 21:09 Publikacja: 10.05.2021 21:00

Witold M. Orłowski: Powikłania po pandemii

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Jak się wydaje, pojawia się wreszcie szansa na opanowanie kryzysu w polskiej gospodarce. Opadanie trzeciej fali i szczepienia dają nadzieję (choć nie pewność) na przełom epidemiologiczny, a odmrażanie gospodarki to szansa na odbudowę produkcji.

Nastroje gospodarcze powinny się zdecydowanie poprawiać, zwłaszcza że wspierać je będzie nieco fałszująca rzeczywistość statystyka. Efekt niskiej bazy, czyli odnoszenie tegorocznego PKB do katastrofalnie niskiego PKB sprzed roku, zaowocuje wkrótce wysokim tempem wzrostu. Nie będzie to obraz do końca prawdziwy, bo produkcja usług i budownictwa będzie dużo niższa niż przed kryzysem (wyższa jedynie w przemyśle). Wyższy będzie poziom spożycia, ale stale bardzo niski poziom inwestycji.

Wiele firm po wyjściu spod ochrony rządowych tarcz stanie w obliczu groźby bankructwa. Jeśli jednak wirus nie będzie mutować, sytuacja epidemiologiczna będzie pod kontrolą, nie będzie kolejnego lockdownu, a do Polski zaczną napływać środki z unijnego Funduszu Odbudowy, recesja wywołana pandemią będzie się stopniowo kończyć. Kryzys minie, powikłania pozostaną.

Ryzyko w finansach publicznych

Pierwszą poważną konsekwencją pandemii jest drastyczne pogorszenie się stanu finansów publicznych. Deficyt wzrósł do 7 proc., dług publiczny do 58 proc. PKB. Biorąc pod uwagę sytuację, wyniki te nie przerażają. Rząd, ograniczając działalność wielu przedsiębiorstw, musiał im choć częściowo zrekompensować straty. Nie było innego sposobu niż zaciągnięcie w naszym wspólnym imieniu pożyczek. Jest oczywiste, że pożyczki tej skali mógł szybko zaciągnąć tylko rząd wspierany przez NBP. Można tylko zapytać, jaki sens miało przesuwanie połowy dodatkowego deficytu poza budżet centralny, skoro rząd mógł pożyczyć te pieniądze najtaniej?

Największym problemem nie jest jednak zwiększony w latach 2020–2021 deficyt i dług. Na szczęście wchodziliśmy w kryzys z umiarkowanym poziomem zadłużenia w relacji do PKB, dziś lokujemy się pod tym względem gdzieś w połowie wśród państw Unii, nasz dobry rating jest utrzymany.

Problem leży nie w obecnym poziomie zadłużenia, ale w jego przyszłej dynamice. Nie znamy jeszcze szczegółów Nowego Ładu, lecz z ujawnionych przecieków wynika, że będzie się on wiązał z utrzymaniem wysokiego poziomu i dynamiki obiecanych w przeszłości wydatków konsumpcyjnych, przy jednoczesnym znacznym zwiększeniu nakładów na ochronę zdrowia i ograniczeniu dochodów podatkowych. Do tego muszą dojść zwiększone wydatki inwestycyjne (bez tego nie da się w pełni wykorzystać środków unijnych), a z czasem przyrost długu związany z gwarancjami kredytowymi (gdy część kredytów nie będzie spłacona). Przy rosnącym długu i wzroście stóp procentowych (który kiedyś musi nastąpić, choć rząd optymistycznie zakłada, że na pewno nie w najbliższych czterech latach) liczyć się też trzeba ze wzrostem kosztów obsługi zadłużenia.

Mamy więc narastające zagrożenie dla stabilności finansów publicznych. Aby mu zapobiec, po potężnym wzroście zadłużenia w latach 2020–2021 w kolejnych niezbędne byłoby wejście na ścieżkę szybkiej redukcji deficytu. W dokumencie wysłanym do Komisji Europejskiej rząd deklaruje podjęcie takich działań już od 2022 r. Biorąc pod uwagę kalendarz wyborczy, wydaje się to mało prawdopodobne (co najwyżej nastąpi próba poprawy sytuacji poprzez wzrost opodatkowania zamożniejszej części społeczeństwa). Pandemia przejdzie, ale problem rosnącego długu pozostanie, a w finansach publicznych w ciągu kolejnych lat będzie prawdopodobnie narastał kryzys.

Zagrożenia dla stabilności pieniądza

Kolejnym poważnym powikłaniem może być zagrożenie dla stabilności pieniądza. Przez ostatnie lata złoty dzielnie opierał się zawirowaniom: od końca 2012 r. inflacja zazwyczaj pozostawała poniżej górnej granicy celu inflacyjnego NBP, a kurs wahał się między 4 a 4,5 zł za euro. Dopiero teraz wygląda na to, że dynamika cen na dobre przekroczy cel inflacyjny. Głównym winowajcą jest silny wzrost cen energii, będący wynikiem wieloletnich zaniedbań w zakresie energetyki, przy jednoczesnym wzroście kosztu wytwarzania energii z węgla (polski rząd od lat wyraża zgodę na politykę klimatyczną UE, nie podejmując jednak długofalowych działań, które mogłyby zmniejszyć uzależnienie kraju od węgla). Dziś nawet podjęcie radykalnych działań nie jest już w stanie uchronić nas przed trwającym wiele lat procesem wzrostu cen elektryczności. A w konsekwencji przed uciążliwą inflacją, zjadającą realną wartość dochodów i oszczędności.

Normalną reakcją banku centralnego byłoby podniesienie stóp procentowych – nie po to, by przeciwdziałać podwyżkom cen energii (to jest poza kontrolą NBP), ale po to, by nie ukształtowała się na nowo inflacyjna spirala płac i cen, którą wielkim kosztem udało się zdusić w końcu ubiegłego wieku. Działania NBP są jednak odmienne. Mimo stosunkowo wysokiej inflacji bank obniżył do zera stopy procentowe, deklarując gotowość kontynuacji tej polityki co najmniej do 2022 r.

W warunkach kryzysu pandemicznego działanie NBP można oczywiście uznać za zrozumiałe. Głównym celem banku było awaryjne wsparcie rządu w finansowaniu ogromnego deficytu, co realizował (tak jak inne banki centralne) przez obniżenie do zera stóp i program skupu obligacji rządowych. Na dłuższą metę może to jednak mieć niebezpieczne konsekwencje. Nawet jeśli optymistycznie założyć (jak to robi NBP), że inflacja nie będzie dalej przyspieszać, silnie negatywne realne stopy procentowe będą hamulcem dla bezpiecznego oszczędzania, a jednocześnie zachętą do inwestowania kapitału w sposób bardziej ryzykowny (albo wręcz spekulacyjny). Trwale ujemny realny dochód z obligacji skarbowych będzie wieść do dalszego pogorszenia perspektyw systemu emerytalnego (III filaru). Łącznym efektem pogarszania się sytuacji finansów publicznych i tolerowania stosunkowo wysokiej inflacji może stać się obniżenie ratingu Polski i osłabienie waluty, co jeszcze bardziej utrudniłoby prowadzenie polityki pieniężnej i fiskalnej.

Zagrożenie dla stabilności pieniądza płynie też z innej strony. Zerowe stopy procentowe prowadzą do gwałtownego spadku zyskowności banków. Wraz z rosnącymi kosztami rozstrzygnięć sądowych w sprawie kredytów frankowych (sytuację pogorszyła pasywność rządu wobec tego problemu) może to wieść do pojawiania się w wielu bankach poważnych strat, prowadząc do ograniczenia akcji kredytowej, a w skrajnej sytuacji grożąc kryzysem bankowym.

Zagrożone fundamenty rozwoju

Popandemiczne powikłania mogą uderzyć w fundamenty rozwoju gospodarczego Polski, zwiększając ryzyko niestabilności i ograniczając skłonność do inwestowania. A warto przypomnieć, że w roku 2020 relacja nakładów inwestycyjnych do PKB spadła do alarmująco niskiego poziomu 16,7 proc. (w poprzednich czterech latach było to przeciętnie 18 proc., choć Strategia Odpowiedzialnego Rozwoju obiecywała 25 proc.). Uderzenie w zdolności akumulacyjne gospodarki nastąpiłoby w warunkach przyspieszonych w skali światowej procesów robotyzacji, wykorzystania sztucznej inteligencji, a także nowego definiowania globalnych łańcuchów wartości. Może to oznaczać utratę szansy na dołączenie do krajów uczestniczących w IV rewolucji przemysłowej.

Nie są to wszystkie zagrożenia, które się pojawią. Zdolność do rozwoju może zostać ograniczona nie tylko przez czynniki finansowe, ale także przez trwały wzrost udziału państwa w gospodarce (okazję tworzy osłabienie przez kryzys firm prywatnych). Nie należy też zapominać o wypełnianiu przez państwo zadań niezbędnych dla rozwoju. Przykładem może tu być polska edukacja, nieodpowiadająca wymogom współczesnego świata, a obecnie przeżywająca prawdziwą katastrofę wskutek szoku pandemicznego, do którego nie była w stanie się sprawnie przystosować.

Cieszmy się z szans na koniec kryzysu. Ale myślmy już, jak bezpiecznie wyjść z kryzysowej polityki gospodarczej. I jak dostosować się do świata, który powstanie po kryzysie.

Prof. Witold M. Orłowski pracuje w Akademii Vistula i na Politechnice Warszawskiej. Opinie w tekście wyrażają osobiste poglądy autora

Jak się wydaje, pojawia się wreszcie szansa na opanowanie kryzysu w polskiej gospodarce. Opadanie trzeciej fali i szczepienia dają nadzieję (choć nie pewność) na przełom epidemiologiczny, a odmrażanie gospodarki to szansa na odbudowę produkcji.

Nastroje gospodarcze powinny się zdecydowanie poprawiać, zwłaszcza że wspierać je będzie nieco fałszująca rzeczywistość statystyka. Efekt niskiej bazy, czyli odnoszenie tegorocznego PKB do katastrofalnie niskiego PKB sprzed roku, zaowocuje wkrótce wysokim tempem wzrostu. Nie będzie to obraz do końca prawdziwy, bo produkcja usług i budownictwa będzie dużo niższa niż przed kryzysem (wyższa jedynie w przemyśle). Wyższy będzie poziom spożycia, ale stale bardzo niski poziom inwestycji.

Pozostało 91% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację