Problem leży nie w obecnym poziomie zadłużenia, ale w jego przyszłej dynamice. Nie znamy jeszcze szczegółów Nowego Ładu, lecz z ujawnionych przecieków wynika, że będzie się on wiązał z utrzymaniem wysokiego poziomu i dynamiki obiecanych w przeszłości wydatków konsumpcyjnych, przy jednoczesnym znacznym zwiększeniu nakładów na ochronę zdrowia i ograniczeniu dochodów podatkowych. Do tego muszą dojść zwiększone wydatki inwestycyjne (bez tego nie da się w pełni wykorzystać środków unijnych), a z czasem przyrost długu związany z gwarancjami kredytowymi (gdy część kredytów nie będzie spłacona). Przy rosnącym długu i wzroście stóp procentowych (który kiedyś musi nastąpić, choć rząd optymistycznie zakłada, że na pewno nie w najbliższych czterech latach) liczyć się też trzeba ze wzrostem kosztów obsługi zadłużenia.
Mamy więc narastające zagrożenie dla stabilności finansów publicznych. Aby mu zapobiec, po potężnym wzroście zadłużenia w latach 2020–2021 w kolejnych niezbędne byłoby wejście na ścieżkę szybkiej redukcji deficytu. W dokumencie wysłanym do Komisji Europejskiej rząd deklaruje podjęcie takich działań już od 2022 r. Biorąc pod uwagę kalendarz wyborczy, wydaje się to mało prawdopodobne (co najwyżej nastąpi próba poprawy sytuacji poprzez wzrost opodatkowania zamożniejszej części społeczeństwa). Pandemia przejdzie, ale problem rosnącego długu pozostanie, a w finansach publicznych w ciągu kolejnych lat będzie prawdopodobnie narastał kryzys.
Zagrożenia dla stabilności pieniądza
Kolejnym poważnym powikłaniem może być zagrożenie dla stabilności pieniądza. Przez ostatnie lata złoty dzielnie opierał się zawirowaniom: od końca 2012 r. inflacja zazwyczaj pozostawała poniżej górnej granicy celu inflacyjnego NBP, a kurs wahał się między 4 a 4,5 zł za euro. Dopiero teraz wygląda na to, że dynamika cen na dobre przekroczy cel inflacyjny. Głównym winowajcą jest silny wzrost cen energii, będący wynikiem wieloletnich zaniedbań w zakresie energetyki, przy jednoczesnym wzroście kosztu wytwarzania energii z węgla (polski rząd od lat wyraża zgodę na politykę klimatyczną UE, nie podejmując jednak długofalowych działań, które mogłyby zmniejszyć uzależnienie kraju od węgla). Dziś nawet podjęcie radykalnych działań nie jest już w stanie uchronić nas przed trwającym wiele lat procesem wzrostu cen elektryczności. A w konsekwencji przed uciążliwą inflacją, zjadającą realną wartość dochodów i oszczędności.
Normalną reakcją banku centralnego byłoby podniesienie stóp procentowych – nie po to, by przeciwdziałać podwyżkom cen energii (to jest poza kontrolą NBP), ale po to, by nie ukształtowała się na nowo inflacyjna spirala płac i cen, którą wielkim kosztem udało się zdusić w końcu ubiegłego wieku. Działania NBP są jednak odmienne. Mimo stosunkowo wysokiej inflacji bank obniżył do zera stopy procentowe, deklarując gotowość kontynuacji tej polityki co najmniej do 2022 r.
W warunkach kryzysu pandemicznego działanie NBP można oczywiście uznać za zrozumiałe. Głównym celem banku było awaryjne wsparcie rządu w finansowaniu ogromnego deficytu, co realizował (tak jak inne banki centralne) przez obniżenie do zera stóp i program skupu obligacji rządowych. Na dłuższą metę może to jednak mieć niebezpieczne konsekwencje. Nawet jeśli optymistycznie założyć (jak to robi NBP), że inflacja nie będzie dalej przyspieszać, silnie negatywne realne stopy procentowe będą hamulcem dla bezpiecznego oszczędzania, a jednocześnie zachętą do inwestowania kapitału w sposób bardziej ryzykowny (albo wręcz spekulacyjny). Trwale ujemny realny dochód z obligacji skarbowych będzie wieść do dalszego pogorszenia perspektyw systemu emerytalnego (III filaru). Łącznym efektem pogarszania się sytuacji finansów publicznych i tolerowania stosunkowo wysokiej inflacji może stać się obniżenie ratingu Polski i osłabienie waluty, co jeszcze bardziej utrudniłoby prowadzenie polityki pieniężnej i fiskalnej.
Zagrożenie dla stabilności pieniądza płynie też z innej strony. Zerowe stopy procentowe prowadzą do gwałtownego spadku zyskowności banków. Wraz z rosnącymi kosztami rozstrzygnięć sądowych w sprawie kredytów frankowych (sytuację pogorszyła pasywność rządu wobec tego problemu) może to wieść do pojawiania się w wielu bankach poważnych strat, prowadząc do ograniczenia akcji kredytowej, a w skrajnej sytuacji grożąc kryzysem bankowym.