„Jesteśmy kamieniołomem świata” – mówi babka August, bohaterka powieści „Plon” Tary June Winch. Elsie szykuje się właśnie do przeprowadzki. Ma opuścić miejscowość Prosperous będącą pozostałością XIX-wiecznej misji luterańskiej, bo powstać tam ma kopalnia cyny, której złoża odkryto w okolicy.
Ów cytat wyczerpuje dylemat, wątpliwości nie ma: Aborygeni byli ofiarą kolonializmu. Począwszy od 1788 r., czyli pierwszych osadników w Australii (w zasadzie brytyjskich zesłańców), a skończywszy na opresyjnej polityce asymilacji w wieku XX. Według wielu nikczemnej, bo prowadzącej do śmierci języków i zwyczajów oraz do rozrzedzenia aborygeńskiego żywiołu w zachodnich wzorcach.
Czytaj więcej
Od niedawna możemy czytać dwie powieści o Wielkim Głodzie, wielkiej traumie narodu ukraińskiego.
Przełożony przez Karolinę Iwaszkiewicz „Plon” to powieść o powrocie do korzeni, a wehikułem tej podróży jest język. Oprócz August poznajemy dwie inne opowieści – dziadka August, Alberta, a także wielebnego Greenleafa, założyciela misji w Prosperous z 1880 r. Kiedy pierwszy raz się tam znalazł, ujrzał „niskie wzgórza pokryte szarymi skałami wulkanicznymi, skąpa roślinność, ciągnące się przez setki mil pastwiska, na których tylko gdzieniegdzie majaczyły wielkie białe drzewa”.
Narracyjna trójpolówka
Dostajemy więc narracyjną trójpolówkę: współczesną historię August, która przyjeżdża z Anglii na pogrzeb dziadka i mierzy się z perspektywą wysiedlenia jej rodziny oraz traumatycznym wspomnieniem zaginięcia jej siostry w dzieciństwie. Przeplata się to z korespondencją Greenleafa, który internowany w 1915 r. (jako poddany imperium z podwójnym, niemieckim obywatelstwem) postanawia opowiedzieć wstrząsające dzieje misji dla autochtonów.