W USA Dona DeLillo nie trzeba nikomu przedstawiać. 85 lat, 18 powieści, jeden zbiór opowiadań, trochę dramatów, eseistyka. 40 nagród, jedna głośna adaptacja filmowa („Cosmopolis” z 2012 r.) i druga w drodze: „Biały szum” w reżyserii Noaha Baumbacha. Wymieniany jest jednym tchem obok takich twórców, jak Cormac McCarthy czy Joyce Carol Oates – amerykańskich klasyków, którym wróży się Nobla.
Pisanie o nowej książce Dona DeLillo trzeba zacząć od laudacji, bo sam tekst „Ciszy” może nie wszystkich przekonać, że warto zapoznać się z dorobkiem autora. Pisarza niełatwego, którego – jeśli chodzi o formę – interesuje przede wszystkim język. Jego przemiany, zużywanie, degradacja.
Z tematów uwielbia nowe technologie, media, futurystyczne wizje, kulturę masową i teorie spiskowe. Krótko mówiąc – postmodernista. Ale kochają go nie tylko literaturoznawcy, bo ma też w dorobku bestsellery. A jego poprzednia powieść „Zero K” (2016), poświęcona marzeniom o nieśmiertelności, spodobała się krytykom i czytelnikom.
„Cisza” odbija echo pandemii i lockdownu, aczkolwiek powstawała jeszcze przed pierwszą falą Covid-19. W posłowiu jednak czytamy wprost: „Boleśnie wyje karetka, liczba zgonów rośnie z minuty na minutę, a uczeni próbują dociec pochodzenia zarazy”.
Ale ta jawność skojarzeń pojawia się dopiero na końcu, bo „Cisza” jest dziełem enigmatycznym. Zaczyna się od dialogu pary na pokładzie samolotu. Rozmowy zapisanej sucho, jakby stenogramu, uświadamiającej, że nasz język bywa częściej techniczny niż literacki. A wszystko zakodowane w indywidualnym szyfrze, w zależności od relacji łączącej rozmówców. Fabuła, w kontraście do surowego języka powieści, jest sensacyjna: samolot spada, ale bohaterom udaje się przeżyć.