Poczynając od debiutanckiego albumu z lutego 1970 r., wszystkie trzy pierwsze z “Paranoid” (1970) i “Master Of Reality”(1971) wywoływały na listach przebojów trzęsienie i pokrywały się złotem.
“Vol.4” było jednak w dorobku grupy szczególne: po raz pierwszy za jej produkcję odpowiadał sam zespół, który postawił sobie cel powiększenia stanu posiadania w Ameryce. Nagrywał w słynnym Record Plant w Los Angeles, również dlatego, że muzyków irytowało lekceważenie brytyjskiej krytyki, podczas gdy w Ameryce grupę zaliczano do wielkiej piątki rocka m. in. z Led Zeppelin i The Who.
Płytę rozpoczyna bluesowy wstęp do “Wheels of Confussion”, jednak żaden wcześniejszy album nie był tak brzmieniowo urozmaicony jak “czwórka”. Fortepianowa ballada “Changes” o rozpadzie związku perkusisty Billa Warda została skomponowana przez gitarzystę Tony’ego Iommi, gdy pierwszy raz spróbował grać na klawiszach. Brawurowo brzmi “Supernaut”, gdzie Ward zaproponował karaibską wstawkę. To ulubiony utwór Franka Zappy z kolekcji Sabbathów. Olśniewające jest “Tomorrow’s Dream”, w którym można już usłyszeć aurę arcydzieła, jakim stała się piąta płyta “Sabbath Bloody Sabbath”. Akustyczną idyllę “Laguna Sunrise” zainspirowała wyprawa z gitarami do Laguna Beach.
Grupa mieszkała w celebryckiej mekce Bel Air, a imprezowała też w słynnym Rainbow Air. Do anegdoty przeszła historia ze znalezioną w wili złotą farbą. Muzycy pokryli nią całe ciało śpiącego twardo Warda. Wyglądał jak rockowy Midas. Miał sławę i pieniądze, ale stracił ukochaną.
Po latach Ozzy Osbourne mówił, że teksty nafaszerowane aluzjami do kokainy, potępiają jej używanie. O używkach opowiada “Snowblind”. Wydawca nie zgodził się na taki tytuł płyty. Ale białego proszku w studio nie brakowało. Przemycony w kufrach ze sprzętem kosztował 75 tys. dolarów, czyli dzisiejsze pół miliona dolarów. Tymczasem budżet produkcyjny wynosił ówczesne… 65 tys. dolarów. Tymczasem wyprodukowanie debiutu w trzy dni kosztowało dzisiejsze 10 tys. funtów.