Czy można było się spodziewać, że czymś zaskoczy Wielkanocny Festiwal Beethovenowski w dwudziestym drugim roku istnienia, gdy od dawna kroczy sprawdzoną drogą? A jednak tak się stało i to nie z powodu dwóch wielkich muzycznych gwiazd, które zaprosił. Tegoroczna edycja miała przede wszystkim staranniej przemyślany program.
Ponad dwa tygodnie z 18 koncertami złączyło hasło wybrane na 2018 rok: „Beethoven i wielkie rocznice". Niektórym krytykom plasującym się po prawej stronie medialnego rynku dało to okazję do pytań o sens organizowania w Polsce festiwalu, któremu patronuje niemiecki kompozytor, skoro nikt w jego ojczyźnie nie czci tak Chopina.
Pojawił się też postulat, że w roku stulecia odzyskania niepodległości zamiast wyróżniać Amerykanina Leonarda Bernsteina, należy zająć się własnym muzykiem patriotą, Ignacym Janem Paderewskim.
Sądząc z zapowiedzi organizatorów wielu innych zdarzeń w nadchodzących miesiącach utworów tego Paderewskiego będziemy słuchać ciągle, z kulminacją przypadającą na listopad.
Inne spojrzenie
Wielkanocny Festiwal Beethovenowski wybrał więc własny, mniej banalny szlak. Tę jedną z najważniejszych w polskich dziejach rocznic potraktował jako pretekst do własnego spojrzenia na naszą tradycję. Obecność Beethovena uległa zatem stonowaniu, a polska historia została rozpięta między „Widmami" Stanisława Moniuszki a dwoma wielkimi utworami Henryka Mikołaja Góreckiego i Krzysztofa Pendereckiego, na których odcisnęła piętno historia.