Rok temu, w szczycie kampanii wyborczej, sympatycy ówczesnej opozycji robili z reżyser prawdziwą gwiazdę. Międzynarodowe nagrody dla „Zielonej granicy” przez wielu traktowane były w kategoriach politycznych. Czy film obudzi Polaków? Czy sprawi, że naród obróci się przeciwko dyktaturze, która zarządziła, że migranci mają zamarzać w przygranicznych bagnach?
Czytaj więcej
Emocje strachu i rasizmu, które wyrażają się w niektórych sondażach, zostały rozbudzone niestety przez władzę, na którą głosowałam przed wyborami do PE. One się rozprzestrzeniają jak ogień w suchym lesie (…) Jeśli dojdzie do kolejnej śmierci na tle rasistowskim albo tle paniki moralnej wokół granicy, to odpowiedzialność za to poniosą wszyscy, którzy identyfikują się z demokratyczną władzą - zaznaczyła Agnieszka Holland, reżyserka i scenarzystka.
PiS oddał władzę, a wtedy nowy premier i jego ministrowie zrozumieli, że na granicy polsko-białoruskiej nie ma żartów
Mało kto traktował „Zieloną granicę” jako dzieło pytające o koszty naszego bezpieczeństwa, skutki uboczne tego, że mundurowi dostali rozkazy zatrzymania napływu nielegalnych migrantów. I nie chodziło nawet o fakty, nie o to, czy ktoś rzeczywiście się przez granicę przemknie, ale o złudne poczucie bezpieczeństwa. Pamiętam jednego z urzędników ówczesnej władzy, który mnie przekonywał, że państwo nie może pokazać słabości (pomagać uchodźcom), bo zaraz na granicy będzie sto razy więcej osób. Uważano, że lepiej wysłać w świat sygnał, że tu nielegalni migranci mają małe szanse na przejście granicy żywcem. Paradoksalnie więc film Agnieszki Holland, odmalowując w przerysowany sposób okrucieństwo polskich pograniczników, spełnił swoją odstraszającą rolę. Gdy dostał nagrody, w świat poszła informacja, że pas między Polską a Białorusią to nie miejsce na spacer dla rodzin z dziećmi.
Wbrew marzycielskim teoriom ówczesnego posła z klubu partii Donalda Tuska Franka Sterczewskiego czy europosłanki Janiny Ochojskiej to hybrydowa wojna, którą wypowiedzieli nam dyktatorzy z Moskwy i Mińska.
Ówczesna władza jednak nie była Agnieszce Holland wdzięczna. Przeciwnie, potraktowała jej film dosłownie. Zamiast zrozumieć, że artystka paradoksalnie przysłużyła się polskiej racji stanu, atakowali ją za rzekome szarganie polskiego munduru i występowanie przeciwko Polsce. Ale po wyborach PiS musiał władzę oddać, a nowy premier i jego ministrowie zrozumieli, że na granicy nie ma żartów. Wbrew marzycielskim teoriom ówczesnego posła z klubu partii Donalda Tuska Franka Sterczewskiego czy europosłanki Janiny Ochojskiej to hybrydowa wojna, którą wypowiedzieli nam dyktatorzy z Moskwy i Mińska.