Tempo wyborczego wieloboju jest takie, że wybory europejskie przechodzą powoli do historii, a polityczni stratedzy są już myślami przy rozstrzygającej elekcji parlamentarnej. Konstatując to, trudno jednak nie zauważyć, że wyniki wyborów europejskich, wraz z tymi z elekcji samorządowej, to unikalny, bardzo wymowy i niezwykle pouczający polityczny obraz, bez przemyślenia którego nie sposób myśleć o politycznej przyszłości. Ten zatem, kto poważnie myśli o politycznej jesieni, musi odpowiedzieć dziś sobie na pytanie o źródła wiosennego sukcesu „dobrej zmiany”, ale i jego generalnie słabszego wydźwięku w wielkich miastach? O to także, skąd się wzięła tak ogromna mobilizacja elektoratu PiS i czemu nie widać jej w wielu matecznikach opozycji? A także o to, dlaczego taki, a nie inny jest wynik Wiosny, którą nieść miała przecież wieszczona przez wielu zmiana socjokulturowa, i skąd porażka Konfederacji, która miała być przecież ostrym prawicowym głosem młodego pokolenia?
Opór wyborców przed radykalizmem
Pozostawiając szukanie odpowiedzi szczegółowych samym politykom, my zwróćmy uwagę na jeden tylko wspólny mianownik. Na szerszą wyborczą prawidłowość, która niesie być może i receptę na dobry polityczny wynik tej czy innej partii jesienią, i szerzej, na rozwój całej naszej wspólnoty. Analizując bowiem tak różne polityczne fakty jak silna mobilizacja elektoratu PiS, samo powstanie Koalicji Europejskiej i relatywnie lepszy jej wynik w dużych miastach, słaby rezultat Wiosny czy porażka Konfederacji, trudno oprzeć się wrażeniu, że obok ich uwarunkowań własnych, mają one także – być może – przyczynę wspólną. A jest nią, mówiąc najkrócej, generalny opór nas wyborców wobec działań, projektów, pomysłów czy narracji o charakterze rewolucyjnym czy radykalnym.
Po pierwsze, zauważmy bowiem, że nieznana wcześniej w takiej skali w wyborach europejskich mobilizacja w konserwatywnych matecznikach „dobrej zmiany”, obok innych przyczyn, spowodowana była także zapewne obawą przed wizją rewolucji obyczajowej, która na politycznym firmamencie objawiła się wraz z politycznym projektem Wiosny.
Głośno mówiono wprawdzie o niej już wcześniej, ale do szerokiej opinii wyborców przebiła się ona chyba wraz z głośną lutową konwencją Roberta Biedronia, a potem wracała przy okazji kampanijnych sporów o: warszawską kartę LGBT, fragment słynnego wywiadu wiceprezydenta stolicy, głośny antyklerykalny support – dobrego skądinąd – wykładu Donalda Tuska na UW, czy już w czasie ciszy wyborczej o obrazoburcze elementy ostatniego głośnego marszu w Gdańsku.
Polskie społeczeństwo, chcemy tego czy nie, oczywiście się zmienia, co widać w badaniach dotyczących rodziny, małżeństwa czy stosunku do społecznych autorytetów. Stajemy się też coraz bardziej tolerancyjni. Jak jednak pokazały ostatnie wybory, niepokój i sprzeciw znacznej części nas, wyborców budzi moment, gdy delikatne i intymne kwestie obyczajowe, biorą na swe wyborcze sztandary politycy po to by ogłaszać w ich zakresie nowe prawa konieczności dziejowej.