W wyborach do Parlamentu Europejskiego PiS otrzymało 45,38 proc. głosów, Koalicja Europejska - 38,47 proc., Wiosna - 6,06 proc., Konfederacja - 4,55 proc., Kukiz'15 - 3,69 proc., a Lewica Razem 1,24 proc.
Jednym z nowych eurodeputowanych jest Leszek Miller, na którego w okręgu wielkopolskim zagłosowało prawie 80 tys. wyborców. Był to drugi wynik na liście Koalicji Europejskiej (za Ewą Kopacz) i trzeci ogólnie (również za Zdzisławem Krasnodębskim z PiS).
Miller komentując wynik wyborczy PiS zauważył, że duży wpływ miało na niego wystawienie znanych nazwisk, w tym kilku urzędujących ministrów. - Być może okaże się, że ta grupa, która ma jechać do Brukseli, ostatecznie nie pojedzie. Te nazwiska jednak pociągnęły listę PiS-u. Okazuje się, że silne nazwiska, znane nazwiska, nazwiska symbole, one w takich wyborach odgrywają niesamowitą rolę. I ludzie PiS-u po to tam startowali, żeby osiągnąć ten efekt - mówił w TVN24.
- Mam uczucie niedosytu, dlatego że sądziłem, że różnica między mniejsza. Zakładałem, że PiS wygra jednym punktem procentowym, jednym mandatem, a siedem punktów to dużo. Za dużo, mówiąc szczerze - powiedział były premier, według którego "trzy powody, dla których PiS wygrał, (...) to transfery socjalne, Kościół i propaganda".
Oceniając efekt projektu pod nazwą Koalicja Europejska, Miller stwierdził, że "zawsze trzeba zapytać: jeżeli chcemy zerwać jakieś porozumienie czy jakiś stan polityczny, to jaka jest alternatywa?". - Jaka jest więc alternatywa w odniesieniu do KE? I czy ta alternatywa jest lepszym rozwiązaniem? Otóż uważam, że nie jest lepszym rozwiązaniem, bo alternatywą może być tylko pomaszerowanie do wyborów do Sejmu i Senatu oddzielnie, czyli prosta droga do jeszcze gorszego wyniku - przekonywał.