W tym tygodniu spotkał się pan z szefem litewskiej dyplomacji Gabrieliusem Landsbergisem. To część planu zawiązania ściślejszej współpracy krajów, które najmocniej odczują skutki dokończenia budowy Nord Stream 2?
Wobec tak poważnego zagrożenia bezpieczeństwa, z jakim mamy do czynienia w związku z Nord Stream 2 jest rzeczą naturalną, że kraje, które znalazły się w podobnej sytuacji, będą we własnym zakresie dążyć do minimalizowania negatywnych skutków błędów innych sojuszników. Nie możemy czekać, aż Amerykanie wypróbują wszystkie możliwe opcje, zanim odnajdą jedyną skuteczną politykę. To z całą pewnością kiedyś nastąpi, ale my musimy przeciwdziałać już dziś. Rosja na Amerykę także czekać nie będzie. Polskę i państwa bałtyckie łączy tu najwięcej. Powtórzę: dla Moskwy finalizacja Nord Stream 2 to wielki tryumf polityczny, który zostanie odczytany na Kremlu jako zachęta do dalszego, agresywnego działania. Prezydent Putin już wiele lat temu uznał, że rozpad Związku Radzieckiego był największą tragedią XX wieku i nigdy się z tego twierdzenia nie wycofał. A przecież tak państwa bałtyckie, jak i Ukraina należały do ZSRR. Ukraińcy mają więc wszelkie powody czuć się zagrożeni. I zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych przysługuje im prawo do obrony, mają też prawo żądać pomocy od innych członków ONZ dla odparcia agresji - choćby w postaci dostaw uzbrojenia. O to prezydent Zełenski apelował wielokrotnie. Bo to zagrożenie nie jest jakaś chimeryczną wizją, ale analizą wynikającą z dotychczasowych doświadczeń.
Polska do ZSRR nie należała. Rosyjskie ambicje odtworzenia strefy wpływów do naszego kraju więc nie sięgają?
Terytorialnie Polska leży prawdopodobnie poza obszarem rosyjskich rewizjonistycznych aspiracji, ale jest też wymiar polityczny. Polska jest państwem kluczowym w systemie odstraszania i obrony NATO. Bez Polski obrona państw bałtyckich nie jest możliwa, podobnie jak nie jest możliwe udzielanie skutecznego wsparcia Ukrainie, broniącej się przed rosyjską agresją. Dlatego Polska jest szczególnie zainteresowana obroną pokoju w Europie. Jeśli ktoś w Waszyngtonie zajmuje się sprawami europejskimi, a jeszcze nie rozwiesił w swoim gabinecie mapy Europy, to może mieć kłopoty w ustalaniem priorytetów. W naszym regionie wszystkie narody mają własne, bogate doświadczenia z rosyjskim imperializmem. Mamy także wspólne dziedzictwo polityczne, które pozostaje bardzo żywe na Ukrainie, Białorusi, w państwach bałtyckich. O tym świadczy choćby udział prezydenta Zełenskiego w obchodach rocznicy Konstytucji 3 maja czy sondaż przeprowadzony na zlecenie Ośrodka Studiów Wschodnich, który pokazał, że 28 proc. Białorusinów odwołuje się do dziedzictwa sowieckiego, ale już 38 proc. do Wielkiego Księstwa Litewskiego. W naszym regionie od setek lat stykały się dwa systemy wartości politycznych. Jeden z nich opierał się na związku – tak to ujęto w akcie Unii Lubelskiej – „wolnych z wolnymi, równych z równymi”, na etosie opartym na odpowiedzialności wybieralnej władzy wykonawczej, a była to władza królewska, przed wybieralnym parlamentem. Drugi był oparty na samodzierżawiu, niekontrolowanej i nieograniczonej władzy autokratycznej, dla której od Iwana Kality po Władimira Putina kryterium sukcesu politycznego wiąże się z powiększaniem terytorium. Realizacja idei imperialnej Rosji wchodzi w kolizję z demokratyczną tradycją Rzeczpospolitej, której naturalnym centrum jest Polska. Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę, że hasło „nic o nas bez nas”, które tak bardzo się podoba amerykańskim politykom i dyplomatom i na które tak lubią się powoływać, jest starsze niż Ameryka. W Rzeczpospolitej Polaków, Litwinów i Rusinów stało się zasadą konstytucyjną już w 1505 roku. Jest ono częścią naszej wspólnej demokratycznej tradycji.
Czy jednak brak konsultacji z Polską nie jest też skutkiem błędów po naszej stronie, w szczególności wątpliwości w sprawie przestrzegania zasad praworządności, ale i zwłoką kancelarii prezydenta z wysłaniem listu gratulacyjnego do Joe Bidena?
Odpowiem może pytaniem. A czym zasłużyła sobie Ukraina na odmawianie jej przez administrację Bidena konsultacji w sprawie Nord Stream 2? Na zablokowanie przez Amerykanów szczytu NATO-Ukraina przed spotkaniem Bidena z Putinem? Jakie błędy popełnili inni amerykańscy sojuszniczy ze wschodniej flanki NATO, które uzasadniałyby przyznawanie przez Waszyngton priorytetu komunikacyjnego adwersarzom przed sojusznikami? Mamy do czynienia z prowadzeniem polityki opartej na błędnych założeniach, wynikających z piętnowania i odrzucania polityki poprzedniej administracji. To nie jest nic nowego. Z podobnym zachowaniem amerykańskiej administracji wobec Europy Środkowej, w tym Polski, mieliśmy do czynienia na początku kadencji Baracka Obamy. Pan o tym wspominał, ale przypomnę może młodszym czytelnikom, że w 2009 roku administracja Obamy odmawiała udziału w ważnych dla Polski i Europy obchodach 70 rocznicy wybuchu II wojny światowej. Wówczas rządził w Polsce inny rząd i jego minister spraw zagranicznych nie mógł się doprosić Amerykanów o konsultacje, a 17 września 2009 dowiedział się z prasy o decyzji administracji Baracka Obamy o rezygnacji z budowy w Polsce i Czechach systemów tarczy antyrakietowej. Polska została tak potraktowana, ponieważ kilka lat wcześniej, za jeszcze innego polskiego rządu, odpowiedziała na prośbę republikańskiego prezydenta USA George’a W. Busha i jako solidny sojusznik wysłała swoich żołnierzy do Iraku i Afganistanu. Zatem dopatrywanie się źródeł amerykańskiej polityki w jakiś protokolarnych zawiłościach uważam za infantylne. Jesteśmy ważnym i lojalnym amerykańskim sojusznikiem, kluczowym dla utrzymywania pokoju w Europie. Co się zaś tyczy naszych wewnętrznych politycznych procesów... Polska jest demokratycznym i praworządnym państwem. Mandat prezydenta Andrzeja Dudy do zabierania głosu w imieniu polskiego społeczeństwa jest tak samo silny i niepodważalny jak mandat prezydenta Joe Bidena. Każdy ustrój demokratyczny jest systemem posiadającym zdolność do autoregulacji. Zajmowałem się naukowo amerykańskim systemem politycznym i wiem doskonale, że ma on swoje wady, a niektóre rozwiązania w demokratycznej Polsce byłby nie do przyjęcia, zostałyby uznane za dyskryminujące lub wręcz mało demokratyczne. Jako polityk nie będę się jednak na ten temat rozwodził, to są sprawy, które należą do Amerykanów, żadna zewnętrzna interwencja ani sytuacji nie poprawi, ani procesów regulowania amerykańskiej demokracji nie przyspieszy. Ponadto, aby taką interwencję podejmować niezbędny jest demokratyczny mandat do reformowania amerykańskiej demokracji. Ja takiego mandatu nie posiadam. Posiadam natomiast mandat do poprawiania polskiego ustroju, instytucji i prowadzenia polityki, która została mi powierzona.