Artykuł pochodzi z archiwum "Życia Warszawy"
Symulowano pięć nalotów, które zdezorganizowały całe miasto. Huk wielkich petard zapowiadał trudny czas. Dymy pokryły ulice, a w tych miejscach, gdzie spadły ćwiczebne bomby, specjalne ładunki udawały pożary. Dla warszawiaków nie była to nowość, gdyż doniesienia prasowe z wojny domowej na Półwyspie Iberyjskim opisywały setki zabitych i zrujnowane ulice.
Pod koniec 1938 r. wyszła u nas książka płk. Adama Wojtygi „Wojna powietrzna w Hiszpanii", którą wnikliwie studiowano, i stołeczne manewry przeprowadzono według scenariusza ułożonego tam przez życie.
Dzień pierwszy
Był 23 marca 1939 r. Syreny wyły co kilka godzin. O godz. 17.15 znów ryczały. „Ruch kołowy został wstrzymany. (...) z pojazdów konnych szybko wyprzęgnięto konie i przywiązano je za uzdy do pojazdów" – relacjonował reporter „Warszawskiego Dziennika Narodowego." – „Z dala słychać detonacje bomb. To atak lotniczy na Okęcie. 6 bombowców zarzuciło bombami lotnisko". Zaczęły „się palić" hangary pułku lotniczego PZL i „Ursus". Tramwaje i autobusy gwałtownie stanęły, a ludzie wybiegali z nich, kryjąc się po bramach, które udawały schrony przeciwlotnicze.
O godz. 19.19 kolejny nalot. „Dowództwo OPL Warszawa zarządziło zgaszenie świateł na ulicach". Nie paliła się żadna latarnia. Reflektory omiatały niebo, a artyleria przeciwlotnicza strzelała ślepą amunicją. Obowiązywało zaciemnienie, lecz kina, teatry i różne instytucje w zamkniętych budynkach działały bez przerwy, bo chodziło wyłącznie o ciemność na ulicach. Jednak nie wszyscy stosowali się do nakazu i przez radio stale przypominano, że należy gasić światła w oknach. Pożary symulowano w kilku miejscach, m.in. koło Dworca Głównego.