Ukraina nie ponosi najmniejszej winy w sprawie starcia w cieśninie. W myśl prawa międzynarodowego jej kutry miały prawo płynąć tam, gdzie płynęły. Rosjanie strzelali bezprawnie i dopuścili się agresji. To oczywiste. W tym kryzysie uwagę przykuwa jednak nie tyle reakcja Rosji, bo to nic nowego, co Ukrainy.
Kijów jest bezradny
Ukraińscy żołnierze po raz kolejny dali się rozbroić bez walki, jak na Krymie, i to pomimo ambitnego planu naprawy sił zbrojnych wdrażanego od 2014 r. Zajęte przez Rosjan kutry nie były posowieckim złomem, ale nowymi jednostkami nieźle uzbrojonymi, między innymi w armatki 30 mm i wyrzutnie rakiet przeciwpancernych. Być może marynarzom wydano rozkaz, by nie stawiali oporu, co oszczędziło ich życie, jednak Ukraina jest de facto w stanie wojny z Rosją, a jej żołnierze nie uznają za stosowne walczyć, kiedy są atakowani. Nie wystawia to najlepszego świadectwa siłom zbrojnym, a przecież obywatele ukraińscy znoszą wiele wyrzeczeń, by je wzmocnić. Kijów wydaje na wojsko ok. 4 proc. PKB, czyli ok. 3,5 mld dolarów, a wraz z Gwardią Narodową, policją i innymi służbami siłowymi prawie 6 mld USD.
Poroszenko ewidentnie usiłował wykorzystać kryzys w cieśninie do rozgrywek wewnętrznych przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. Stan wojenny ani w zaproponowanej przez prezydenta pełnej formie, ani w ograniczonej przyjętej przez parlament nie jest Ukrainie do niczego potrzebny. Jej zdolność do odparcia ewentualnej agresji rosyjskiej nie wzrośnie dzięki niemu ani o jotę. Prezydent podreperował za to swoje marne notowania, prezentując się jako twardy obrońca suwerenności kraju.
Oba te czynniki są dla czołowych państw Zachodu kolejnym dowodem, że Ukraina to państwo niestabilne i nieprzewidywalne. Niestety, jest ona postrzegana coraz częściej jako bagienko, które może wciągnąć inne państwa, jeśli zanadto się zaangażują w jej sprawie. Pomimo apeli i licznych telefonów Poroszenki do przywódców światowych nikt nie zaoferuje mu antyrosyjskiego sojuszu politycznego, o militarnym nie wspominając, a przecież choćby USA, Polska czy Wielka Brytania z pewnością nie są prorosyjskie.