To nasza hańba, że 200 km od Warszawy utrzymuje się jeden z najbrutalniejszych reżimów świata. To hańba Europy, że nie radzi sobie z dyktatorem, w którego arsenale są morderstwa przeciwników, brutalne akcje policji, drastyczne prześladowanie własnych obywateli.
Aleksander Łukaszenko to nieodrodne dziecko stalinizmu w najprzaśniejszym wydaniu. Jego prawdziwą twarz znamy w Polsce od dawna, a Europie przypomniały o niej powyborcze obrazki z 2020 r. O brutalności reżimu trąbią organizacje broniące praw człowieka i obywatela, dyplomaci, agencje informacyjne.
Kim dyktator jest, wiemy zatem doskonale. Ale, to właśnie nasza hańba, nie potrafimy sobie z jego rządami poradzić. Nasza europejska nieudolność, realny imposybilizm, wpisuje się
w najgorsze tradycje XX w. Przypomina czasy, kiedy tolerowano Benita Mussoliniego i Adolfa Hitlera. Ówcześni wielcy tego świata, z jego reprezentantką – Ligą Narodów – biernie przyglądali się rodzącemu się złu, kolejnym przejawom jego agresywnej siły sprawczej z Monachium, anszlusem i zajęciem Czechosłowacji. Ta bierność skończyła się wrześniem 1939 r.; co było po nim, wiemy doskonale.
A jednak nic nas ta lekcja nie nauczyła. Łukaszenko wciąż zarządza buntującym się, upokarzanym na co dzień krajem i narodem. Za druha ma Władimira Putina i to braterstwo jest najlepszą recenzją polityki władcy Kremla. Nie można o Putinie mówić czy choćby myśleć w kategoriach przyzwoitości, skoro daje glejt legalności władzy Łukaszenki.