Chcę prezydentury otwartych drzwi. Nie chcę, żeby drzwi pałacu były zatrzaśnięte. Chciałbym, żeby wszystkie grupy społeczne mogły się zwrócić do prezydenta. Nieważne, czy to będzie zgodne z moimi poglądami – taką deklarację pięć lat temu złożył Andrzej Duda, nim objął urząd. Jak wyglądała jej realizacja, doskonale wiemy. Drzwi pałacu były otwarte w dzień – a czasami i w nocy – dla Jarosława Kaczyńskiego. Duda był w pierwszej kadencji jednym z najbardziej, jeśli w ogóle nie najbardziej, partyjnych prezydentów w historii III RP. I trzeba mieć to w pamięci, słuchając jego środowych deklaracji, że chce być prezydentem polskich spraw i rozmawiać ze wszystkimi.
Zresztą jego inauguracyjne przemówienie było wyjątkowo nieporadne, jak exposé premiera bez wizji, który odczytuje notatki przesłane przez poszczególne ministerstwa. Był tam więc gaz z szelfu norweskiego, połączenia drogowe między Bałtykiem a Morzem Czarnym czy przekop Mierzei Wiślanej. Gdyby kampania Dudy wyglądała tak jak to przemówienie, prezydentowi bardzo trudno byłoby wygrać wybory.
Najbardziej znamienną jego częścią był fragment, gdy Duda zapewniał: – Nie udawałem w kampanii wyborczej kogoś innego, niż jestem.
Można się było łudzić, że granie na antysemickich nastrojach w związku z „żydowskimi roszczeniami", firmowana przez sztab Dudy kampania przeciw ruchowi LGBT i porównywanie go do nawały bolszewickiej czy, pardon le mot, brednie głowy państwa na temat szczepień, koronawirusa czy noszenia maseczek były tylko kampanijnym zagraniem. Niestety, w środę Duda to wszystko autoryzował w swoim wystąpieniu, przyznał, że to jego aktualny program i wartości, które wyznaje. Tym trudniej serio potraktować zaproszenie prezydenta do narodowego pojednania.
Swoje wystąpienie rozpoczął od stwierdzenia, że demokracja w Polsce jest silniejsza niż kiedykolwiek. Problem w tym, że jesteśmy przy okazji podzieleni bardziej niż kiedykolwiek. Decyzję dużej części opozycji o zignorowaniu zaprzysiężenia uważam za błędną i oznaczającą brak szacunku dla państwa, ale wynika ona z logiki politycznego sporu i tego, jak wyglądała kampania wyborcza. To zaś sprawia, że tym razem Duda ma start znacznie trudniejszy niż pięć lat temu. Prezydent zmarnował pierwszą kadencję, nie zapisał się niczym na kartach historii, wiernie stawał w szeregach swego obozu w bitwach wojny polsko-polskiej. Inauguracja nie pozostawia złudzeń, że druga kadencja będzie inna. Niemniej bardzo, ale to bardzo chciałbym się w tej sprawie mylić.