7 grudnia – wtedy (jak poinformował premier Donald Tusk w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”) poznamy kandydata KO na prezydenta. Tusk ujawnił tylko, że będzie to osoba, która przemawiała na ostatniej konwencji KO. Rafal Trzaskowski jest cały czas najbardziej prawdopodobnym kandydatem na prezydenta. Co zdecyduje o jego sukcesie lub klęsce? Między innymi to, czy KO i sztabowi kandydata uda się powrócić lub wykreować atmosferę podobną do tej, która zdecydowała o rekordowej frekwencji w wyborach rok temu. Donald Tusk doskonale zdaje sobie z tego sprawę. W Sejmie mówił o tym, że nie chodzi o wygranie tylko bitwy o bezpieczną i demokratyczną Polskę, ale całej wojny – co ma dokonać się w wyborach prezydenckich. Sytuacja kandydata KO – ktokolwiek nim będzie – jest jednak już na starcie dużo bardziej złożona niż Tuska przed wyborami 15 X 2023 roku. Co nie zmienia faktu, że Tusk będzie w najbliższych miesiącach dwoił się i troił, by atmosfera wyborów w październiku wróciła.
Czytaj więcej
Wynik wyborów prezydenckich może zdeterminować „trzeci” kandydat, który zmobilizuje wyborców niezdecydowanych, przechylając szalę w drugiej turze na stronę PiS lub KO. Na razie jednak nikt nie wie, kto miałby być takim antysystemowym kandydatem, następcą Pawła Kukiza.
Wybory prezydenckie 2025. Czy są szansę na powtórkę z frekwencji?
W opublikowanym w środę pierwszym w tym sezonie sondażu prezydenckim dla „Rzeczpospolitej” deklarowana frekwencja jest nawet wyższa niż w wyborach do Sejmu w ubiegłym roku i przekracza 80 proc. Nasi rozmówcy z różnych stron sceny politycznej w kuluarach są raczej zgodni: przekroczenie nawet progu 74,38 proc. (frekwencji sprzed roku) w wyborach na prezydenta Polski w przyszłym roku jest bardzo mało prawdopodobne, a co dopiero progu 80 proc. Przypomnijmy, że w I turze wyborów w 2020 roku frekwencja wynosiła 64,51 proc., a w drugiej – 68,18 proc.
Problem polega na tym, że inaczej niż w 2020 czy 2023 roku losy Trzaskowskiego oraz innych kandydatów wywodzących się z koalicji będą nie tylko zależały od np. błędów PiS (np. mobilizującej wyborców ówczesnej opozycji ustawie lex Tusk), ale też od tego, jak radził będzie sobie koalicyjny rząd i jak będzie oceniany. Tymczasem gdy spojrzymy do sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej”, pokazującego ocenę rzeczywistości, to np. okazuje się, że 34 proc. wyborców całej koalicji rządzącej nie dostrzega przez ten rok, by żyło im się lepiej niż za PiS. Ambiwalencję wokół dokonań rządu widać też w szeregu innych badań publikowanych wokół rocznicy wyborów. I to w elektoratach koalicji. Paradoksalnie „dowiezienie” obietnic związanych np. z prawami kobiet czy praworządnością będzie możliwe dopiero po tym, jak kandydat lub kandydatka koalicji wygra wybory prezydenckie. Czyli wcześniej poczucie rozczarowania może rosnąć wraz z zużywaniem się obecnej władzy tkwiącej w klinczu kohabitacji z prezydentem Dudą.
Wybory prezydenckie. Co w przyszłym roku zrobią młodzi?
Poczucie rozczarowania nie jest oczywiście równomierne ani w samym elektoracie KO, ani wśród wyborców innych partii. Jedno z kluczowych pytań dotyczy postawy młodych ludzi. Opublikowany niedawno w „Rzeczpospolitej” tekst Dominiki Lasoty, jednej z najbardziej rozpoznawalnych i wpływowych aktywistek młodego pokolenia, jest przestrogą dla koalicji, że mobilizacja z X 2023 może się już nie powtórzyć. Lasota i jej środowisko wystawiło rządowi „żółtą kartkę”.