Tradycyjne media kontra libertariańska wizja wolnego
internetu
I tu dochodzimy do czwartego poziomu cyfrowych zmian:
prawdziwej rewolucji społecznej. To, że media są coraz gorzej postrzegane, wynika po części z pauperyzacji branży, spadku jakości treści w dobie technologicznych
przemian i upadku wcześniejszych modeli biznesowych. Ale tradycyjne media stały się czarnym
charakterem liberalnego systemu już w początkach internetowej
rewolucji, gdy krytykowana była sama filtracja, moderacja treści, czyli
odgórne narzucanie przekazu. Krytykowano oczywiście w
duchu antyelitaryzmu, który kwitł już na pierwszych forach. W
libertariańskiej wizji wolnego internetu pełne cenzury media miały zostać
zastąpione przez wolne platformy dyskusyjne, świątynie wolności słowa. I niewiele ta
wizja przez 30 lat się zmieniła, choć zamiast forów i zagubionych społecznie
domorosłych filozofów-programistów mamy dziś odnoszących olbrzymie sukcesy
rynkowe „geniuszy biznesu” i ich zapewnienia, jakie to stworzą wspaniałe i
wolne od cenzury „media” społecznościowe.
Zresztą sam w tę wizję niegdyś wierzyłem. I nadal uważam, że tradycyjne media za mocno narzucały
odbiorcom swoje prawdy, pragnąc społeczeństwu przewodzić i je
kształtować. Popełniały wiele błędów, często za mocno się angażując w
polityczne potyczki, jak też dziś to robi wielu dziennikarzy – i to nie tylko w
serwisach społecznościowych. Ale zarazem dziś
widzę, że świat bez filtracji treści okazał się światem ukrytej moderacji.
Zamiast znanych z nazwiska redaktorów ponoszących odpowiedzialność (w różnych wymiarach) za swoje
wybory dostaliśmy algorytmy rządzące debatą publiczną w
sposób wręcz absolutystyczny. Przez co wolność internetu okazała się pozorna,
bo co komu po wykrzykiwaniu prawdy, jeśli algorytm może jej nikomu nie pokazać? W sensie: nie pokaże się nikomu na tzw. wallu. A na algorytmy i ludzi odpowiedzialnych za ich funkcjonowanie mamy dziś dużo
mniejszy (żaden?) wpływ niż na starych, demonizowanych redaktorów.
Jaka jest alternatywa dla tradycyjnych mediów
Nie wygląda na to, że upadek mediów wyjdzie na dobre demokracji czy w ogóle społeczeństwu (obojętnie, w jakiej formie przetrwa cyfrową rewolucję). Nie wierzę oczywiście, że dziennikarze będą
mniej się angażować politycznie, że przestaną się wygłupiać w serwisach
społecznościowych. Ani że wszystkie media nagle przestaną biec za
sensacją. Albo że moderacja treści nagle stanie się idealna. Jednym zdaniem: że
odpowiedzialne dziennikarstwo zbawi świat. Ale tak samo nie widzę żadnej szansy,
by upadek dziennikarstwa miał nam pomóc, a libertariańska
wizja wolnego internetu miała cokolwiek sensownego do zaproponowania wobec
wyzwań związanych choćby z dezinformacją i propagandą.
Czego więc potrzebujemy? Dobrze zorganizowanych redakcji,
których system pracy pozwoli niwelować błędy dziennikarzy, czasem studzić ich
emocje, przez co będą trzymać poziom. I jednak filtrować treści – czasem za
mocno, innym razem pewnie za słabo. Mediów silnych ekonomicznie, by nie poddawały
się presji cyfrowych gigantów i ich algorytmicznej władzy. Ale i mediów
konsekwentnie poddawanych merytorycznej krytyce, by wywierać
presję na ich obiektywizm, której w złotej erze tradycyjnych mediów z pewnością
brakowało. Krytyka ta jednak nie powinna być prowadzona w duchu walki z mediami jako takimi, bo jaka jest
alternatywa? Jedyna, jaką widzę wobec słabych i
wygłodniałych mediów rzucających się na każdą sensację, to media silne,
poważne, dbające o swoją markę.