Michał Płociński: Krzysztof Stanowski pokazał dobitnie, jakich mediów dziś potrzebujemy

Głośny filmik z Krzysztofem Stanowskim dużo mówi o mediach. Dziennikarze mają kłopot z politycznym zacietrzewieniem i niezdrowymi emocjami, a kryzys mediów jest widoczny gołym okiem. Ale zarazem to media mogą dać odpowiedź na wyzwania zrodzone przez internetową rewolucję.

Aktualizacja: 08.08.2024 11:26 Publikacja: 06.08.2024 17:58

Krzysztof Stanowski

Krzysztof Stanowski

Foto: FOTON/PAP

To nie były wielkie chwile dziennikarstwa. Nie popisało się też wielu innych, zdawałoby się, poważnych ludzi z prominentnymi politykami na czele, ale to nie od nich oczekujemy obiektywnego wyjaśniania złożonej rzeczywistości, odkrywania prawdy. Wielu dziennikarzy bezrefleksyjnie wyciągało wnioski z filmiku, na którym Krzysztof Stanowski miał tłumaczyć swoim pracownikom, że „Ziobry nie ruszamy”. Nie sprawdzając prawdziwości obrazu, nie zadając sobie podstawowych pytań o fakty, choć nawet anonimowi internauci szybko wyłapali, że nic w filmiku się nie zgadza, a na rzekomym kolegium Kanału Zero dyskutuje się o wydarzeniach, które działy się w zupełnie różnym czasie.

Dlaczego dziennikarze mają kłopot z politycznym zacietrzewieniem i niezdrowymi emocjami

Rzecz w tym, że nie jest to wyłącznie kompromitacja zawodowa kilku uznanych dziennikarzy; problem jest dużo szerszy i poważniejszy.

Na tym pierwszym, podstawowym poziomie to oczywiście kłopot z politycznym zacietrzewieniem i niezdrowymi emocjami. I nie przypadkiem najbardziej trafiło to w dziennikarzy mocno zaangażowanych w serwisach społecznościowych, szczególnie na X (dawnym Twitterze); to już powinno być dla wszystkich truizmem, że algorytmy tych serwisów wyzwalają to, co w naturze ludzkiej najgorsze.

Czytaj więcej

Michał Płociński: Koniec wieku naiwności

Truizmami więc się nie zajmujmy, ale i nie miejmy złudnej nadziei, że to tylko przejściowy moment w rewolucji technologicznej. Niestety, będzie coraz gorzej, póki nie zdecydujemy się jako społeczeństwa mocniej uregulować ten nowy świat.

Jeśli ktoś podał dalej filmik ze Stanowskim, podałby też rosyjską dezinformację i najgorszy deepfake

Na drugim poziomie to problem demokracji jako takiej. I może przerażać, że nawet doświadczonym dziennikarzom – ba, parlamentarzyście zajmującemu się rozliczaniem nieprawidłowości u polityków i uznanemu adwokatowi – nie zapala się czerwona lampka przed podaniem dalej filmiku, którego prawdziwości w 2024 r. nie mogą być w żaden sposób pewni. W świecie deepfake’ów i propagandy zorganizowanej przez Rosję Putina wymierzonej w nasz świat i wartości zachodniej cywilizacji nie jest to problem błahy. I jestem przekonany, że nie ma już dziś innego rozwiązania, niż po prostu automatycznie założyć i nieustannie wtłaczać ludziom do głów, że w internecie wszystko jest kłamstwem, bo tym kłamstwem może być. W końcu, jak miał powiedzieć Abraham Lincoln według popularnego mema: „Nie wierz we wszystko, co przeczytasz w internecie”.

Czytaj więcej

Katarzyna Szymielewicz: Poznajmy dane, na których trenują algorytmy

Już dziś nawet laicy mają na wyciągnięcie ręki zaawansowane narzędzia manipulacji. A będą one tylko doskonalsze i jeszcze łatwiej dostępne. Musimy odwrócić więc logikę: zamiast udowadniać, że coś jest zmontowane czy wygenerowane przez sztuczną inteligencję, trzeba znaleźć co najmniej wiarygodne poszlaki, że coś jest prawdziwe. Najlepiej oczywiście u samego źródła, co jest właśnie robotą dla dziennikarzy, nawet jeśli ich nowe wcielenie nazwiemy „fact checkerami”.

Kryzys mediów jest widoczny gołym okiem

Ale jest i trzeci poziom. Algorytmy nie tylko premiują rozgrzane do czerwoności emocje, ale i szybkość reakcji. Skoro jest filmik, to trzeba go szybko skomentować, napisać artykuł, który od razu trafi do sieci, nagrać chociaż krótki komentarz wideo na YouTube’a czy podcast z na szybko zaproszonymi gośćmi. Bo walczymy o uwagę, „kliki”, zaangażowanie użytkowników.

W libertariańskiej wizji wolnego internetu pełne cenzury media miały zostać zastąpione przez wolne fora dyskusyjne, świątynie wolności słowa. I niewiele ta wizja przez 30 lat się zmieniła

Nie oszukujmy się: w takim świecie rozwaga i ów „fact checking” nie są w cenie. I komentowanie na gorąco filmiku ze Stanowskim jest zwyczajnie racjonalne. Oto prawa rynku. A że media, godząc się na warunki dyktowane przez cyfrowych gigantów, w zasadzie same kopią sobie grób, bo zaraz nie będą nikomu do niczego potrzebne? No cóż, coraz więcej ludzi wierzy, że bez wszystkowiedzących i narzucających swoje zdanie dziennikarzy świat będzie lepszy, skoro sprawny „anon” w internecie radzi sobie lepiej – jak widać – niż wielu profesjonalnych pismaków.

Tradycyjne media kontra libertariańska wizja wolnego internetu

I tu dochodzimy do czwartego poziomu cyfrowych zmian: prawdziwej rewolucji społecznej. To, że media są coraz gorzej postrzegane, wynika po części z pauperyzacji branży, spadku jakości treści w dobie technologicznych przemian i upadku wcześniejszych modeli biznesowych. Ale tradycyjne media stały się czarnym charakterem liberalnego systemu już w początkach internetowej rewolucji, gdy krytykowana była sama filtracja, moderacja treści, czyli odgórne narzucanie przekazu. Krytykowano oczywiście w duchu antyelitaryzmu, który kwitł już na pierwszych forach. W libertariańskiej wizji wolnego internetu pełne cenzury media miały zostać zastąpione przez wolne platformy dyskusyjne, świątynie wolności słowa. I niewiele ta wizja przez 30 lat się zmieniła, choć zamiast forów i zagubionych społecznie domorosłych filozofów-programistów mamy dziś odnoszących olbrzymie sukcesy rynkowe „geniuszy biznesu” i ich zapewnienia, jakie to stworzą wspaniałe i wolne od cenzury „media” społecznościowe.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Dlaczego media protestują?

Zresztą sam w tę wizję niegdyś wierzyłem. I nadal uważam, że tradycyjne media za mocno narzucały odbiorcom swoje prawdy, pragnąc społeczeństwu przewodzić i je kształtować. Popełniały wiele błędów, często za mocno się angażując w polityczne potyczki, jak też dziś to robi wielu dziennikarzy – i to nie tylko w serwisach społecznościowych. Ale zarazem dziś widzę, że świat bez filtracji treści okazał się światem ukrytej moderacji. Zamiast znanych z nazwiska redaktorów ponoszących odpowiedzialność (w różnych wymiarach) za swoje wybory dostaliśmy algorytmy rządzące debatą publiczną w sposób wręcz absolutystyczny. Przez co wolność internetu okazała się pozorna, bo co komu po wykrzykiwaniu prawdy, jeśli algorytm może jej nikomu nie pokazać? W sensie: nie pokaże się nikomu na tzw. wallu. A na algorytmy i ludzi odpowiedzialnych za ich funkcjonowanie mamy dziś dużo mniejszy (żaden?) wpływ niż na starych, demonizowanych redaktorów.

Jaka jest alternatywa dla tradycyjnych mediów

Nie wygląda na to, że upadek mediów wyjdzie na dobre demokracji czy w ogóle społeczeństwu (obojętnie, w jakiej formie przetrwa cyfrową rewolucję). Nie wierzę oczywiście, że dziennikarze będą mniej się angażować politycznie, że przestaną się wygłupiać w serwisach społecznościowych. Ani że wszystkie media nagle przestaną biec za sensacją. Albo że moderacja treści nagle stanie się idealna. Jednym zdaniem: że odpowiedzialne dziennikarstwo zbawi świat. Ale tak samo nie widzę żadnej szansy, by upadek dziennikarstwa miał nam pomóc, a libertariańska wizja wolnego internetu miała cokolwiek sensownego do zaproponowania wobec wyzwań związanych choćby z dezinformacją i propagandą.

Czego więc potrzebujemy? Dobrze zorganizowanych redakcji, których system pracy pozwoli niwelować błędy dziennikarzy, czasem studzić ich emocje, przez co będą trzymać poziom. I jednak filtrować treści – czasem za mocno, innym razem pewnie za słabo. Mediów silnych ekonomicznie, by nie poddawały się presji cyfrowych gigantów i ich algorytmicznej władzy. Ale i mediów konsekwentnie poddawanych merytorycznej krytyce, by wywierać presję na ich obiektywizm, której w złotej erze tradycyjnych mediów z pewnością brakowało. Krytyka ta jednak nie powinna być prowadzona w duchu walki z mediami jako takimi, bo jaka jest alternatywa? Jedyna, jaką widzę wobec słabych i wygłodniałych mediów rzucających się na każdą sensację, to media silne, poważne, dbające o swoją markę.

To nie były wielkie chwile dziennikarstwa. Nie popisało się też wielu innych, zdawałoby się, poważnych ludzi z prominentnymi politykami na czele, ale to nie od nich oczekujemy obiektywnego wyjaśniania złożonej rzeczywistości, odkrywania prawdy. Wielu dziennikarzy bezrefleksyjnie wyciągało wnioski z filmiku, na którym Krzysztof Stanowski miał tłumaczyć swoim pracownikom, że „Ziobry nie ruszamy”. Nie sprawdzając prawdziwości obrazu, nie zadając sobie podstawowych pytań o fakty, choć nawet anonimowi internauci szybko wyłapali, że nic w filmiku się nie zgadza, a na rzekomym kolegium Kanału Zero dyskutuje się o wydarzeniach, które działy się w zupełnie różnym czasie.

Pozostało 92% artykułu
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Antoni Macierewicz ciągle wrzuca granaty do szamba
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Jan Zielonka: Donald Trump nie tak straszny, jak go malują? Nadzieja matką głupich