20 lat temu, w grudniu 2003 roku, pierwsza w III Rzeczypospolitej komisja śledcza była już po 86. posiedzeniu. Pod czujnym okiem kamer posłowie usiłowali wtedy wyjaśnić „ujawnione w mediach zarzuty dotyczące przypadków korupcji podczas prac nad nowelizacją ustawy o radiofonii i telewizji”. Obrady tzw. komisji Rywina transmitowano w telewizji, opinia publiczna emocjonowała się słownymi potyczkami posłów i świadków. Dzięki pracy w komisji na szerokie wody wypłynął wówczas sejmowy debiutant 33-letni Zbigniew Ziobro. To on był autorem raportu z prac komisji, który Sejm ostatecznie przyjął we wrześniu 2004 r. Odpowiedzialnością za nieprawidłowości przy pracach nad ustawą raport obciążał m.in. premiera Leszka Millera. Nikt – prócz Lwa Rywina – nie został skazany. Po komisji Rywina posłowie powołali jeszcze parę innych komisji śledczych. Były komisje ds. wyjaśnienia śmierci posłanki Barbary Blidy, porwania i śmierci Krzysztofa Olewnika, badano prywatyzację PZU, przyglądano się naciskom służb na władze Orlenu. I też nikomu potem włos z głowy nie spadł. Pewnie dlatego jesienią 2016 r., gdy powoływano komisję do zbadania afery Amber Gold, aż 48 proc. respondentów badanych przez MillwardBrown uznało, że nigdy nie ustali ona prawdy. Wiarę w nią pokładało jedynie 24 proc. badanych.

Czytaj więcej

Sondaż: Czy Polacy wierzą w skuteczność komisji śledczych?

Dziś 58,4 proc. Polaków w sondażu United Surveys zdecydowanie opowiada się za powoływaniem komisji śledczych, ale z innego ich badania wynika, że 48,2 proc. ankietowanych uważa, że będą one „polityczną zagrywką Donalda Tuska i nowej większości”. To w zasadzie tłumaczy, dlaczego w sondażu, który publikujemy w „Rzeczpospolitej”, wiarę w komisjach pokłada 42 proc. badanych, i tyle samo nie wierzy w to, że coś uda się ustalić. A zatem 20 lat doświadczeń z różnymi komisjami nauczyło Polaków, że nie prowadzą one w zasadzie do żadnych konkretów.