Jeszcze Plac Powstańców nie padł. Jeszcze wysunięta placówka walki o partyjne ideały pracuje jak dobrze naoliwiony silnik. Jeszcze jej obrońcy, państwo Lewandowska, Adamczyk, Pereira, nie zdążyli przykuć się kajdankami do kaloryferów. Jeszcze ich partyjni mocodawcy mają siłę krzyczeć, że Donald Tusk chce zlikwidować tę ostoję niezależności i wolności słowa. Jeszcze walka o pryncypia demokracji trwa. Ale to już niedługo; jeszcze moment i ten szaniec padnie. Padnie, bo musi.
Wystarczy. Dość żartów. Z wolnością słowa i niezależnością ludzie informacji TVP mieli tyle wspólnego co ekipa towarzysza Bilika w czasach stanu wojennego. Odwrotnie. Stali się symbolem zależności układu medialnego od partyjnej władzy, łamiąc przy tym po tysiąckroć zapisy prawa o mediach publicznych (choćby z tej przyczyny dyskusja o legalności zmian jest bez sensu). Gdyby dostatecznym dowodem na to nie były nasze oczy, to wystarczy spojrzeć choćby w maile Michała Dworczyka.
Czytaj więcej
TVP od lat była łupem wojennym dla zwycięskiej partii i nie ma co ukrywać, że wszystkie ugrupowania starały się wywierać wpływ na publiczną telewizję i radio. Jednak PiS doprowadził to do perfekcji, robiąc z mediów maszynkę do nakręcania społeczeństwa przeciwko opozycji.
Nigdy dotąd w swojej ponad 30-letniej historii TVP nie była tak stronnicza, tak dyspozycyjna i tak zhołdowana. Stanowiła jeden z najważniejszych filarów sprawowania władzy przez partię Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego będzie o nią walczył z całych sił. Dzięki kontroli nad TVP liderzy PiS utrzymywali władzę i paradoksalnie ją stracili. Zapewne nie ja jeden uważam, że tępa propaganda, która ciekła z anten telewizji dawniej zwanej publiczną, była jednym z najważniejszych powodów mobilizacji społeczeństwa obywatelskiego 15 października. PiS przegrał przez toporność przekazu medialnego.
Czytaj więcej
Ostatnia propozycja ładu medialnego Jacka Żakowskiego przypomina stary i ważny, a także wciąż żywy spór filozoficzny z drugiej połowy XX wieku.