Niedzielne wybory we Włoszech mają wszelkie szanse stać się cezurą w historii europejskiej polityki. Jeśli wierzyć sondażom, koalicja trzech ugrupowań skrajnej i populistycznej prawicy – Braci Włochów, Ligi i Forza Italia – nie tylko zdobędzie większość w parlamencie, ale być może uzyska wystarczającą liczbę głosów, aby zmienić włoską konstytucję.
Na czele takiego rządu stanie 45-letnia Giorgia Meloni. Kto oglądał jej wiece, ten wie, że pod względem charyzmy i zdolności oratorskich spycha w cień Jarosława Kaczyńskiego, Viktora Orbána czy Marine Le Pen. Zatem to ona, pierwsza premier w historii Włoch, stanie się nową twarzą populistycznej prawicy europejskiej. Tym bardziej że jej kraj, trzeci co do znaczenia w strefie euro, ma gospodarkę większą od rosyjskiej i trzykrotnie mocniejszą od polskiej.
Czytaj więcej
Nie ma drugiej takiej kariery w Unii. 86-letni miliarder po niedzielnych wyborach wróci do wielkiej polityki.
Dla Unii to oznacza wiele niebezpieczeństw. Zaczynając od nowej równowagi w Radzie UE, gdzie zapał, aby utrzymać rządy prawa i demokrację w Polsce oraz na Węgrzech, może zasadniczo osłabnąć. Meloni forsuje też szereg klasycznych postulatów swojej rodziny politycznej, jak walka z „lobby LGBT”, powstrzymanie imigracji czy próba powrotu do tzw. tradycyjnych wartości w dalece zlaicyzowanym społeczeństwie Włoch (ona sama wychowuje w pojedynkę córkę).
Ale jest też drugie oblicze Meloni. To polityk, która z żelazną konsekwencją od 30 lat buduje swoją pozycję i dobrze wie, jak zmienne są preferencje wyborcze Włochów. To każe jej zachować szczególną odpowiedzialność, zwłaszcza jeśli idzie o finanse zadłużonego po uszy państwa, i utrzymanie poprawnych stosunków z Brukselą, tak aby Rzym utrzymał dostęp do 200 mld euro, które przysługują mu z Funduszu Odbudowy. Pod tym względem Giorgia Meloni może więc korzystnie wyróżniać się na tle Kaczyńskiego i Orbána. Ten nie najgorszy wizerunek może być umocniony także za sprawą jej zdecydowanego sprzeciwu wobec rosyjskiej inwazji na Ukrainę i przywiązania do silnych więzi transatlantyckich. Najgorszy scenariusz nie jest więc jeszcze przesądzony.