– Proszę do nas przyjechać za kilka tygodni. Proszę o nas pamiętać – mówi pan Marek z miejscowości Stronie Śląskie, który pilnuje rzeczy pierwszej potrzeby dla powodzian. Przez ponad godzinę opowiadał o tym, co się stało w jego mieście. Oprowadzał po jego resztkach. Aż w końcu przestałem widzieć jego twarz. W części miejscowości nie ma prądu. Jest tak ciemno, że widać było tylko kontur sylwetek. Po dary dla powodzian podeszły w tym czasie trzy osoby. Każdy po to samo: środki czystości. – Proszek jest niezbędny. Dużo czyszczenia i prania w rękach – mówi jeden z mężczyzn, który przyjechał na rowerze. Nie było widać jego twarzy. Obok żołnierze próbują podczepić przyczepkę pod ciężarówkę, która ugrzęzła w trawie. Próbujemy im pomóc ją przepchać. Bezskutecznie. Dalej jest nieprzejezdny most. Asfalt zwinął się w rulonik. Reszty nie widać. Noc przychodzi teraz szybciej. Pozostał tylko zapach i szum, złowieszczy szum wody. Wcześniej ten szum koił. Teraz rzeka brzmi groźnie. Zapach stęchlizny, wilgoci wbija się w nozdrza i dusi. A przecież w tej miejscowości obok Lądka-Zdroju tak pięknie pachniało, a powietrze jest tu tak zdrowe.
Powódź w Polsce: Stronie Sląskie w cieniu Lądka-Zdroju
Mieszkańcy Stronia Śląskiego mają żal do premiera Donalda Tuska i prezydenta Andrzeja Dudy, że byli w Lądku-Zdroju i Kłodzku, ale ich nie przyjechali wesprzeć. – Widział pan, jak woda zmyła u nas domy? Po miejscu, gdzie stał komisariat, jest tylko lej, jak po bombie. Kilkadziesiąt garaży woda sprzątnęła. Asfaltu nie ma, zamiast tego drogi polne zasypane kamieniami – słyszę od mężczyzny, któremu głos się łamie i który ma łzy w oczach.
Czytaj więcej
Chcę z całego serca podziękować żołnierzom, strażakom, ratownikom, wolontariuszom i wszystkim ludziom dobrej woli za pomoc w chwilach, które dla mieszkańców tego terenu są najtrudniejsze – mówił prezydent Andrzej Duda, który odwiedził miejscowości dotknięte powodzią.
W jednym z domów, który porwała woda, mężczyzna zdążył wypchnąć żonę na zewnątrz. Sam się nie uratował. W miejscu, gdzie stały budynki, na drzewie przyczepione są klepsydry. Ciemność, smród i płaczący ludzie, którzy nie chcą rozmawiać do kamer. Chcą, żeby coś się w końcu zmieniło. Na zawsze, nie na chwilę. – Wiedzieliśmy, że nas zaleje. Musiało zalać budynki, jak się buduje w niecce. Niemcy tu się nie budowali. A nasi budują, odkąd huta tu powstała. Za kilka lat będzie tak samo, jak nic się nie zmieni – mówią lokalni, którzy są przekonani, że po odbudowie katastrofa ich nawiedzi z podobnym skutkiem. Niektórzy mają swoje teorie na temat przyczyn powodzi. Jedna z osób uważa, że „solidna niemiecka tama nie miała prawa pęknąć!”, a winni są ci, którzy uszkodzili wały podczas niepotrzebnego zakładania oświetlenia na tamę, „żeby było ładniej, bo tak sobie radni wymyślili”. Trwa szukanie przyczyn zalewu terenu, ale ludzie gadają. Nie mają pretensji do burmistrza, że nie potrafił kierować akcją powodziową. Mają pretensje do władz, które nie sprowadzają im osuszaczy. Bez nich nie posprzątają swoich domów, a czas nagli, bo za kilka dni będą pierwsze przygruntowe przymrozki. Mają obawy, że władza o nich szybko zapomni, tak jak zapomniała o nich, będąc tylko w większych miejscowościach. A warto do nich przyjechać, bo często medialny przekaz rozmija się z rzeczywistością.