W tym tygodniu rusza w polskich górach sezon narciarski. Ale jeśli ten ubiegłoroczny był bardzo udany, to nadchodzący jest wielką niewiadomą. Pewne jest tylko jedno: amatorom nart inflacja mocno da się we znaki.
Jazda na deskach okaże się w tym roku dużo droższa, bo w narciarzy wzrost cen będzie uderzał z praktycznie każdej strony. Koszty będą wyższe już począwszy od dojazdu z uwagi na droższe paliwo dla podróżujących własnym samochodem (w grudniu ubiegłego roku benzyna i diesel kosztowały ok. 6 zł za litr, teraz według e-prtrol.pl kosztuja odpowiednio 6,53 i 7,69 zł) lub droższe bilety dla wybierających pociąg czy autokar. Portfele odchudzą droższe noclegi i wyżywienie, więcej zapłacimy za karnety narciarskie, wypożyczenie sprzętu czy kursy w szkółkach narciarskich.
Testowanie podwyżek
Ale nie mniejsze powody do zmartwień mają organizatorzy zimowego wypoczynku. Wzrost stawek za energię czy kosztów pracy okazuje się na tyle wysoki, że takie podwyżki cen usług, które miałyby je w pełni rekompensować, byłyby zaporowe dla klientów. Dlatego właściciele wyciągów i stacji narciarskich podnoszą stawki ostrożnie, choć skala takich działań mocno się różni.
W Tatrach ceny poszły w górę od kilkunastu procent do nawet jednej trzeciej w porównaniu z ubiegłym rokiem. Jednodniowy karnet Tatry Super Ski (łączy 95 tras narciarskich o łącznej długości 60 km) w okresie do 24 grudnia, tj. w niskim sezonie, kosztuje teraz 125 zł, trzydniowy – 330 zł, tygodniowy – 680 zł. W sezonie wysokim, od 9 stycznia do 12 marca, za dzień jeżdżenia trzeba zapłacić już 155 zł, za trzy dni – 425 zł, natomiast za tydzień – 870 zł.