Z dużej chmury mały deszcz. Tak można opisać czwartkowy debiut Żabki na warszawskiej giełdzie. Wzbudził on bowiem mieszane uczucia. Akcje spółki co prawda otworzyły się prawie 7 proc. powyżej ceny z oferty pierwotnej (21,5 zł). Potem zyskiwały nawet 11 proc., ale ruch ten szybko został wygaszony. Cena w pierwszej godzinie notowań wróciła nawet do poziomu z IPO. Według ustaleń „Rzeczpospolitej” uruchomiona została nawet opcja stabilizacyjna notowania, za którą odpowiada firma Goldman Sachs, tak by nie dopuścić do spadków. W kolejnych godzinach handlu Żabka była na niewielkim plusie, ale i ten nie ostał się do końca notowań. Cena zamknięcia wyniosła 21,5 zł, czyli dokładnie tyle, ile wynosiła ona w IPO.
Różne punktu widzenia
Inwestorzy dużo sobie obiecywali po debiucie Żabki. Po pierwszej sesji pozostał niedosyt, a nawet rozczarowanie.
– Oczekiwania wobec jednej z największych ofert były wysokie, a eksperci prognozowali znaczący jednodniowy zwrot. Biorąc pod uwagę redukcję zapisów o 90,5 proc., część inwestorów może odczuwać rozczarowanie samym debiutem. Udział w ofercie wiązał się przecież z zamrożeniem kapitału, co przełożyło się na mieszane emocje – mówi Maksymilian Kuch, analityk XTB.
Oferta Żabki to jednak bez wątpienia sukces dla samej warszawskiej giełdy i całego rynku. Wartość IPO wyniosła 6,5 mld zł, co czyni ją czwartą największą ofertą w historii GPW. Akcje spółki rozeszły się jak gorące bułeczki. Rzucili się na nie nie tylko inwestorzy indywidualni, którzy zgłosili popyt o wartości prawie 3,4 mld zł, podczas gdy pula przeznaczonych papierów dla nich wynosiła niewiele ponad 310 mln zł. Popyt także znacząco przewyższył podaż w transzy inwestorów instytucjonalnych.