Czy inflacja byłaby dziś niższa, gdybyśmy mieli euro?
Bardzo możliwe, gdyż mamy obecnie jeden z najwyższych poziomów inflacji w Europie. Lecz związek między poziomem inflacji a przynależnością do strefy euro nie jest jednoznaczny. Z jednej strony są kraje z własnymi walutami, jak np. Polska czy Węgry, z inflacją ponad 6 proc., czyli wyraźnie wyższą niż średnia eurozony (nieco ponad 4 proc.). Z drugiej strony Szwecja czy Czechy, również nienależące do strefy euro, mają inflację niższą – w okolicach 3 proc.
Czy teoria optymalnych stref walutowych jest dobrym miernikiem opłacalności euro?
W naszej wspólnej z Ernestem Pytlarczykiem książce „Paradoks euro" mówimy, że same parametry ekonomiczne nie wystarczają do określenia racjonalnego podziału na obszary walutowe. Twierdzimy, że jedna waluta powinna być ustanawiana na poziomie takiej wspólnoty, z którą obywatele najsilniej się identyfikują, której są gotowi powierzyć najwięcej odpowiedzialności za wspólny los i w ramach której politycznie akceptowalna jest zarówno migracja pracowników na dużą skalę, jak trwała międzyregionalna redystrybucja dochodów. Uważamy, że w przypadku UE optymalnym obszarem dla jednej waluty jest państwo członkowskie. Każdy kraj w strefie euro może w pewnym momencie utracić konkurencyjność z przyczyn, które może być trudno z wyprzedzeniem przewidzieć lub wyeliminować. Doświadczyła tego po 2008 r. Finlandia, która mogła uchodzić za wzór solidnej polityki makroekonomicznej. Finlandia o wiele lepiej poradziła sobie z podobnym kryzysem na początku lat 90., po rozpadzie ZSRR. Lecz wówczas pomogło jej to, że miała własną walutę. Fińska marka okresowo się osłabiła i gospodarka szybko stanęła wówczas na nogi. Później w ramach strefy euro takie dostosowanie nie było możliwe i Finlandia przeszła wieloletnią recesję.
Jak euro wpłynęło na gospodarki regionu – państwa bałtyckie i Słowację? Czy podobnych rezultatów można by się spodziewać w Polsce?