Stopa referencyjna NBP będzie nadal wynosiła 6,75 proc. – postanowiła w środę Rada Polityki Pieniężnej. Takiej decyzji oczekiwało tylko czworo spośród 21 ankietowanych przez nas ekonomistów i zespołów analitycznych. Pozostali w zdecydowanej większości spodziewali się podwyżki głównej stopy NBP do 7 proc.
W praktyce oczekiwania na podwyżkę były nawet silniejsze, bo powyższe prognozy były formułowane, jeszcze zanim w piątek GUS opublikował wstępny szacunek inflacji we wrześniu. Ten zaś pokazał, że wskaźnik cen konsumpcyjnych podskoczył o 17,2 proc. rok do roku, po 16,1 proc. w sierpniu, zdecydowanie bardziej, niż oczekiwali ekonomiści. Co więcej, do około 10,7 proc., z 9,9 proc., przyspieszyła prawdopodobnie tzw. inflacja bazowa, nieobejmująca cen energii i żywności. Ekonomiści w większości odebrali to za sygnał, że presja na wzrost cen się utrwala. To, a także zdecydowanie osłabienie złotego pod koniec września, czyniło 12. rzędu podwyżkę stóp niemal przesądzoną.
Czytaj więcej
Większość krajów unijnych ma problem z inflacją. Niektóre, w tym Polska, poważny. Są i takie, w których inflacja zaczyna hamować.
Prezes NBP Adam Glapiński sygnalizował wprawdzie, że stabilizacja stóp w październiku jest równie prawdopodobna, co ich niewielka podwyżka, ale też zakładał, że inflacja nie będzie już istotnie przyspieszała. Wcześniej (np. w lipcu, przed wakacyjną przerwą posiedzeń RPP) deklarował zaś, że jeśli wbrew prognozom inflacja będzie przyspieszała, RPP będzie podnosić stopy.