Sebastian Mikosz, p.o. prezesa Poczty Polskiej (PP) szybko wdał się w konflikt z licznymi związkami zawodowymi w spółce. Miał plan, by wyciągnąć znajdującą się w katastrofalnej sytuacji finansowej firmę z problemów, m.in. zaciągając kredyty pod zastaw nieruchomości i redukując zatrudnienie.
Pierwszy krok już zrealizował, ale pożyczka pod działki zlokalizowane w Warszawie na ul. Towarowej i ul. Worcella dała firmie oddech jedynie na chwilę (państwowa spółka nie ujawnia kwot, ale z naszych informacji wynika, że chodzi o kredyt w wysokości ok. 300 mln zł). Pieniądze te miały dać możliwość wypłaty pracownikom wynagrodzeń za luty. Teraz przyszedł czas na kolejny krok – redukcje zatrudnienia.
Czytaj więcej
Poczta Polska jest coraz bliżej wsparcia z budżetu państwa – senacka komisja infrastruktury przyjęła projekt przepisów, które umożliwią wypłatę spółce wielomilionowej dotacji. Operator szykuje duże zmiany. Chce zakończyć rywalizację z Orlenem.
Poczta tnie zatrudnienie. Czy ucierpi na tym terminowość i jakość usług?
Z naszych informacji wynika, że liczba etatów zostać ma zmniejszona o ponad 5 tys. stanowisk. Ale to plan średnioroczny. W praktyce cięcia mogą być znacząco większe. Związkowcy twierdzą, że może chodzić o nawet o 2-3 tys. miejsc pracy więcej.
Jak zauważa Leszek Michoński, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Poczty Polskiej „Wschód”, realizacja planu średniorocznego wymaga czasu, a nie rozpoczęła się od 1 stycznia. I podaje przykład z jednego z tzw. regionów sieci, który został objęty redukcjami. Zakłada on pozbycie się 320 etatów. W praktyce osiągnięcie tego celu realizowanego od dziś oznacza, iż cięcia muszą dotknąć aż 482 etatów. Michoński zwraca więc uwagę, że faktyczna redukcja zatrudnienia będzie zatem wyższa o ok. 50 proc.