Pomysł „Koalicji 276” jest bowiem w istocie nową wersją projektu pod nazwą Zjednoczona Opozycja, tym razem z ambitniejszymi celami (większość 3/5 w Sejmie pozwalająca przełamać prezydenckie weto), ale – jak na razie – bez widocznej koncepcji połączenia wody (konserwatywne skrzydło PO, PSL) z ogniem (Lewica, zwłaszcza bardzo widoczna w jej szeregach Partia Razem). Poprzednia próba Zjednoczenia Opozycji wykazała, że przy blokowaniu partii od lewa do prawa 2+2 równa się co najwyżej trzy – w wyborach do PE owo zjednoczenie nie dało nie tylko 3/5, ale nawet 40 proc. głosów. Borys Budka nie wyjaśnił dziś dlaczego tym razem miałoby być inaczej.
Przedstawione przez przewodniczącego PO i prezydenta Warszawy postulaty też wydają się znajome. O odbudowie praworządności opozycja mówi od 2016 roku, o cofaniu zmian w KRS, TK czy SN – od czasu, gdy do zmian tych doszło. Nowym – dla Platformy – pomysłem jest propozycja odwoływania w referendum posłów i senatorów, co z pewnością spodoba się Pawłowi Kukizowi, ale jest pomysłem co najmniej kontrowersyjnym i raczej nie będzie krokiem w stronę umocnienia instytucji państwa, bo już dziś można sobie wyobrazić festiwal odwoływania posłów PO przez wyborców PiS – i vice versa.
Inne postulaty nie budzą kontrowersji i składają się na pakiet pod hasłem: chcemy żeby było dobrze. Więcej pieniędzy na edukację, więcej na ochronę zdrowia, więcej dbania o środowisko – można temu tylko przyklasnąć, ale trudno nie odnieść wrażenia, że w tej mnogości haseł zabrakło odpowiedzi na pytanie „jak”. Trudno uwierzyć bowiem, że PiS nie wydaje więcej na ochronę zdrowia ze złośliwości – a więc aby tu więcej wydać, gdzieś trzeba wydać mniej lub przykręcić fiskalną śrubę. Tertium non datur. Źródeł finansowania obietnic jednak nie poznaliśmy.
Innymi słowy Platforma Obywatelska zdecydowała się – niczym generałowie z czasów I wojny światowej – na kolejną ofensywę na okopy przeciwnika, podobną do wszystkich poprzednich, która tym razem ma już na pewno przełamać linie wroga. To jest jakaś strategia, bo Zjednoczona Prawica wydaje się coraz bardziej odczuwać koszty długiego sprawowania władzy, a i miłości między tworzącymi ją partiami coraz mniej, ale raczej nie przyspieszy porażki obozu rządzącego. To czekanie aż PiS przegra sam. Można i tak.